22.5.09

Ani słowa!

Ktoś kiedyś powiedział, a nawiązania do tego powiedzenia słyszy się zresztą raz po raz, że Biblia jest i zawsze będzie tajemnicą, niezależnie od tego, ile razy czytamy, analizujemy i przemadlamy rozmaite jej fragmenty. To jest w tej Księdze niesamowite- pisana przed wiekami, powiedziane w niej dokładnie to, co ludzki autor chciał powiedzieć, z całym kontekstem psychologicznym, sytuacyjnym, społeczno-literackim (ależ mój filologiczny umysł za tym przepada!), a jednocześnie powiedziane dużo więcej.



Coś, o czym być może ludzki autor pojęcia nie miał, powiedziane do wszystkich ludzi wszystkich czasów. No, tu by nic dziwnego nie było. Bo to jedna książka ma przesłanie uniwersalne?! Ale ta ma coś jeszcze. Daje się czytać jako konkretna historia konkretnych ludzi odniesiona do naszych osobistych i zupełnie konkretnych historii. I dlatego jest inna. I dlatego musi być transcendentna.



To jedyna księga, która nie tylko daje się czytać, ale przede wszystkim czyta tego, kto po nią sięga, jak mówiła prof. Anna Świderkówna, wybitny i mój ulubiony bibliolog. Są w Biblii fragmenty takie, które pozostają dla mnie zagadką od lat. Od lat we mnie tkwi jakieś "dlaczego?" w odniesieniu do nich. I czasem zupełnie niespodziewanie pojawia się odpowiedź.



Potem Jezus odszedł stamtąd i podążył w stronę Tyru i Sydonu. A oto kobieta kananejska, wyszedłszy z tamtych okolic, wołała: «Ulituj się nade mną, Panie, Synu Dawida! Moja córka jest ciężko dręczona przez złego ducha». Lecz On nie odezwał się do niej ani słowem. Na to podeszli Jego uczniowie i prosili Go: «Odpraw ją, bo krzyczy za nami!» Lecz On odpowiedział: «Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela». A ona przyszła, upadła przed Nim i prosiła: «Panie, dopomóż mi!» On jednak odparł: «Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom a rzucić psom». A ona odrzekła: «Tak, Panie, lecz i szczenięta jedzą z okruszyn, które spadają ze stołów ich panów». Wtedy Jezus jej odpowiedział: «O niewiasto wielka jest twoja wiara; niech ci się stanie, jak chcesz!» Od tej chwili jej córka była zdrowa. (Mt 15,21-28)


Tak było i z tym urywkiem. Przez lata się zastanawiałam, o co chodzi z tymi psami. I dlaczego Jezus pochwalił kobietę, która to zdanie o psach chyba rozszyfrowała, skoro odpowiedziała tym samym kodem. Metaforą na metaforę. Czyżby wiara polegała między innymi na wnikaniu w sens najbardziej gęstych metafor? Czegoś brakuje w tych puzzlach...



Ostatnio jednak usłyszałam pewną interpretację tego tekstu, autorstwa ks. Piotra Pawlukiewicza, która to interpretacja zresztą w pewnych okolicznościach wróciła do mnie niespodzianie. Postaram się ją tu streścić, bo moim zdaniem jest niesamowicie poruszająca.

Zaczęło się od pytania o milczenie Jezusa. Jak mógł tak milczeć. Nie odezwać się "ani słowem". Przecież to wygląda na okrucieństwo. Przychodzi kobieta, prosi o coś, a On nic. To chyba jedyna taka scena w Ewangelii. Przychodzi kobieta. Prosi w tak ważnej sprawie. O uwolnienie od złego ducha. Co jak co, ale wypędzanie demonów to przecież jest czuły punkt Boga. Żeby akurat w tym zwlekał, ryzykując że kobieta odejdzie, a jej dziecko pozostanie pod władzą diabła?!

obrazek z www.edycja.pl


I tu się trzeba zatrzymać. Przychodzi kobieta. W sprawie córki. W tamtej kulturze i czasach to nie do pomyślenia. Zawsze takie sprawy Jezusowi przedstawiali mężczyźni. Ojcowie rodzin. Przecież zdania kobiet nie brano poważnie. Gdzie jest mąż tej kobiety? Dlaczego to nie on przyszedł? Może była wdową? Raczej nie. O wdowach w Biblii mówi się wprost, bo to osoby wymagające szczególnej opieki. Tu ani słowa. W tym domu musiał być jakiś problem. Może ojciec nawalił? Może był uwikłany w jakiś grzech? Zależność od demona? Bo skąd ten demon w dziecku? Coś złego działo się być może w tej rodzinie.

Coś więcej niż opętanie dziecka, skoro musiała przyjść aż matka. Przychodzi więc. Krzyczy o problemie swej córki. Ale o rodzinie ani słowa. Krzyczy zapewne przeraźliwie, bo nawet apostołowie mają jej dość, a oni przywykli przecież do hałasu wokół Jezusa, czynionego wciąż przez tłumy. Jak ona musiała krzyczeć! Jezus nic. Zdenerwowanym apostołom odpowiada, że go właściwie ta kobieta nie obchodzi. Nie jest z narodu Izraela: Jestem posłany tylko do owiec, które poginęły z domu Izraela.




To tak jakby mówil: "A co mnie to obchodzi? Niech jej kto inny pomoże, Ja mam swoje sprawy". Do niej nie mówi nic. To słowa skierowane do apostołów, ją traktuje jak powietrze.




Ta kobieta musiała te trudne słowa słyszeć, zresztą i Jezus pewnie powiedział to tak, by ona słyszała. Usłyszała i... mogła odejść, obrazić się, powiedzieć, że ten Jezus wcale taki dobry nie jest, skoro tylko swoim łaski daje. A ona...
Zauważmy, że na początku z daleka wołała, tak, że było słychać jej krzyk, pewnie gdzieś na drodze stała i wołała: " Ulituj się nade mną, bo moja córka..."
Gdy usłyszała, że Jezusa to jakoby nic a nic nie obchodzi, podeszła, upadła przed nim. Zmniejszyła dystans, uniżyła się, schowała swoją dumę, wreszcie przyznała: To naprawdę ja mam problem, a nie tylko moja córka, to ja mam problem - "dopomóż mi"



I tu by się wydawało, że Jezus, ujęty tym, jak bardzo jej zależy, jej uniżeniem, wysłucha jej. A tymczasem.... nie. "Niedobrze jest zabrać chleb dzieciom, a rzucić psom". Jakby chciał powiedzieć: "Dość mam kłopotu ze swoim ludem, nie mam siły, czasu ani ochoty zajmować się psami, a ty jesteś dla mnie jak pies" (tu trzeba pamiętać, ze w tamtych czasach psy uchodziły za zwierzęta nieczyste).
I co mogła zrobić ta kobieta? Wstać, obrazić się, powiedzieć: "Ty, wróg mojego narodu nazywasz mnie psem?!"
A ona: "Skoro tak mówisz, to jestem psem, ale daj mi i mojemu szczenięciu choć swój okruch, najmniejszy, choćby odpadek ze stołu twojej łaski."
I wtedy... padła jedna z najpiękniejszych pochwał w ustach Jezusa: "Wielka jest twoja wiara". I wysłuchał jej prośby.




Przyszła z dystansem, krzyczała, żądała, wykonywała teatralne gesty, prosząc o swoje. Jezus milczał. Nie, nie dlatego, że jest okrutny, bo nie jest. Nie dlatego, że lubuje się w poniżaniu ludzi. Chciał pokazać jej pychę, jej problem, o którym w ogóle nie wiedziała, że go ma. Kiedy zrozumiała, kiedy naprawdę wewnętrznie przed nim upadła, gdy zaczęła traktować Go jak Boga - pokazał jej, że Bogiem jest. I że ma moc wypędzić demona. Bo tak naprawdę przecież na tym zależało Mu bardzo. Na niczym tak Mu nie zależy wszak jak na naszym duchowym wyzwoleniu.


I nagle, z surowej, Jego twarz stała się ciepła, łagodna. Bóg, nawet gdy milczy, nie jest okrutny. Nie jest tez bezsilny. On nas po prostu wychowuje.



"Uznaj w sercu, że jak wychowuje człowiek swego syna, tak Pan, Bóg twój, wychowuje ciebie."(Pwt 8,5)

2 komentarze:

  1. świetnie oddaje prawdę to zdanie- muszę je sobie zapamiętać- "To jedyna księga, która nie tylko daje się czytać, ale przede wszystkim czyta tego, kto po nią sięga".Dokładnie tak to odczuwam, i dokładnie tak się działo w moim życiu,czytając Biblię czasami zaczynałam czuć się jak przejrzana na wylot, wręcz nieswojo ale nie w złym tego słowa znaczeniu- Biblia nieraz wydaje mi się własną, osobistą Księgą Życia.Zaniedbałam ją ostatnio trochę, cóż jestem człowiek niewytrwały a czuję, że tam właśnie są ilustracje dla mnie, wyjaśnienia i odpowiedzi i klucze i wszystko, wszystko co mnie spotyka w życiu.Konkretne słowa Boga na daną okoliczność.Pięknie opisałaś to wszystko Aga a ja od siebie dodam, że tak, ta Ewangelia długo wydawała mi się niesympatycznym by nie powiedzieć nieczułym zachowaniem Jezusa, ona wręcz może uprzedzać przeciętnego nieznającego Pana, czytającego i ukazać Go jako zdystansowanego do człowieka niegorliwego religijnie, dodatkowo bawiącego się emocjami człowieka,lubiącego poniżać,nic sobie nie robiąc z jego realnego cierpienia i dramatu, kogoś kto postępuje zależnie od swoich kaprysów...A teraz zresztą od dawna już wiem, że absolutnie tak nie jest, że Jezus czasem sprawdza naszą wiarę i pokorę udając tak nieprzejednanego, że bada nasze serce udając że sam jest zimny i nieczuły i nie bada nas bo sam tego potrzebuje by się o naszej duchowej kondycji przekonać.Robi to dla nas, stosuje różne sposoby, słowa, sytuacje, ludzi by pokazać nam ile w nas niezłomnej wiary, zaufania w Niego w Jego Miłosierdzie ile w nas pokory i nieugiętości proszenia o to czego potrzebujemy.W końcu nawet to pokazuje niby Jemu ale tak naprawdę nam samym czy prawdziwie,trwale zależy na tym o co Go prosimy czy też to chwilowe odczucie,impuls wzruszenia spowodowanego czynnikami, które za chwilę przestaną mieć dla nas wartość.Jezus wręcz rwał się w sercu do pomocy tej kobiecie ale musiał wziąć ją na przetrzymanie- dla dobra jej samej...

    OdpowiedzUsuń
  2. A To tekst z dzisiejszego bloga ks. Artura Stopki, wklejam, bo tak jakoś w moim odczuciu fajnie kwestę próśb do Boga uzupełnia:


    Najciekawsze, że Jezus wyraźnie powiedział o dużej korzyści, jaką Jego uczniowie mają z faktu, że On jest Synem swego Ojca. Mogą prosić w Jego imię. "O cokolwiek byście prosili Ojca, da wam w imię moje. Do tej pory o nic nie prosiliście w imię moje: Proście, a otrzymacie, aby radość wasza była pełna". To brzmi niemal jak współczesna reklama!

    Ale najbardziej fascynujące jest to - jakby dodatkowe - wyjaśnienie: "W owym dniu będziecie prosić w imię moje, i nie mówię, że Ja będę musiał prosić Ojca za wami. Albowiem Ojciec sam was miłuje, bo wyście Mnie umiłowali i uwierzyli, że wyszedłem od Boga". Wystarczy poprosić w imię Jezusa. To tak, jakby On prosił. To bardzo ważna wskazówka, którzy modlą się do Boga, ale czują się niewysłuchani. Trzeba prosić w imię Jezusa. Ale nie na zasadzie "Przysłał mnie znajomy znajomego". Najpierw trzeba Jezusowi uwierzyć i Go pokochać.
    ks. Artur Stopka 22.05.2009

    OdpowiedzUsuń