27.5.09

"Co się w duszy komu gra..."

Przedwczoraj ktoś w sposób niezamierzony zgoła, a i dla mnie kompletnie niespodziewanie, wywołał szereg literackich wspomnień. A że one w gruncie rzeczy literacko-duchowe, a nie wyłącznie literackie, to jakoś tak oprzeć się im nie mogłam i zamieścić musiałam. Bo literatura w ogóle od zawsze dla mnie jakąś taka moc przedziwną ma, podobnie jak językoznawstwo, a zwłaszcza etymologia zresztą, odnoszenia się do tego, co nienazwane, opisywania nieopisywalnego, odnoszenia się słów do źródła, które w końcu odkrywa ich wspólne korzenie i do Źródła prowadzi. Ale o tej mojej pasji to jeszcze kiedyś...
Tymczasem przedwczorajsza literacka aluzja czy raczej kryptoaluzja, by tak to żartobliwie ująć...
Pamiętam licealny podręcznik do literatury dwudziestolecia międzywojennego. Czarno- żółty. O, ten:
Pamiętam, jak zupełnie bez odniesienia do programu nauczania, do rozkładu materiału i innych wytycznych, lubiłam ten podręcznik kartkować. Kartkować, kartkować, kartkować. By wracać wciąż do tych samych wierszy. Nie przepadam za Dwudziestoleciem w poezji. Ale były wiersze takie, do których wracałam, wracałam, wracałam. Niepokoiły, odnosiły do niewidzialnego. Zmuszały do decyzji albo przynajmniej do refleksji, tym bardziej, że działo się to w czasie, że tak to nazwę, burzliwości duchowej (a któryż to czas w istocie duchowo burzliwy nie jest?), kiedy , owszem, do przodu może się i chciało iść, ale samemu, siły w sobie mieć samemu, a to jeszcze tak, by ciężar był, ale nie ciążył. To by dopiero było bohaterstwo.
W pamięć wbił mi się wiersz jeden szczególnie - ten, który wczoraj powrócił właśnie:

Inny jeździec - Eliasz na ognistym rydwanie unoszony do nieba


Jeździec
Jerzy Liebert


Uciekałem przed Tobą w popłochu,

Chciałem zmylić, oszukać Ciebie -

Lecz co dnia kolana uparte

Zostawiały ślady na niedie.



Dogoniłeś mnie, Jeźdźcze niebieski,

Stratowałeś, stanąłeś na mnie.

Ległem zbity, łaską podcięty,

Jak dym, gdy wicher go nagnie.



Nie mam słów, by spod Ciebie się podnieść,

Coraz cięższa staje się mowa

Czyżby słowa utracić trzeba,

By jak duszę odzyskać słowa?



Czyli trzeba aż przejść przez siebie,

Twoim słowom siebie zawierzyć -

Jeśli trzeba, to tratuj do dna,

Jestem tylko twoim żołnierzem.



Jedno wiem, i innych objawień

Nie potrzeba oczom i uszom -

Uczyniwszy na wielki wybór,

W każdej chwili wybierać muszę.

Pamiętam i do dziś w sobie czuję ten niepokój, ten twórczy i mobilizujący niepokój ostatniego wersu. pamiętam, jak mnie to irytowało i mobilizowało zarazem - ze w wierze nie wystarczy raz wybrać, a trzeba ciągle.
Ten wiersz ciągnął mnie od lat i przerażał zarazem. Jak apokaliptyczne obrazy jeźdźców właśnie, choć oni przerażają - wiadomo - inaczej.

Anna Sobol - Jeźdźcy Apokalipsy

Przez lata może i trochę przywykłam już do tego wybierania w każdej chwili, ale poświata, jakiś promień, jakiś odblask, jakieś tchnienie z tego wiersza zostały do dzisiaj. I do dziś jakiś respekt taki, że niezależnie od wszystkiego, od chwili ciepłych z Bogiem i miłych - z tym Jeźdźcem to jednak żartów nie ma. I dobrze.

Wiersz gwałtowny, i owszem, ale czyż i Bóg nie jest taki? Gwałtowny gwałtownością miłości....

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz