3.5.09

Po co?

Maryja Dziewica, kadr z filmu "Narodzenie"


Dziś też Maryi Królowej Polski, a ja tak myślę - warto zamieścić refleksję, na którą być może po latach uśmiechnę się z niedowierzaniem, jak to się człowiek zmienia. Jak to mnie się zmienia to i owo w głowie, w podejściu, w uzasadnieniach.
Maryja Dziewica, kadr z filmu "Jezus z Nazaretu" , 1977

Zawsze irytowała mnie tzw. pobożność maryjna.
No bo jeszcze rozumiem - prosić świętych o wstawiennictwo, tak jak się czasem na ziemi przyjaciół prosi - słuchaj, módl się o to czy tamto za mnie. Wiadomo, we dwóch zawsze raźniej, wiara jednego wspomoże wiarę drugiego.
Ale żeby wszystko odnosić do Maryi, żeby się bez niej obyć nie można było? Żeby nawet papież mówił "Totus Tuus" jej? Po co? Na co? No! Po co?
Latami nie mogłam sobie tego poukładać, mogłam sobie podziwiać Maryję jako wzorzec takich czy innych cech kobiecych, ale żeby ją o wstawiennictwo prosić... No, zdarzało się czasem, w sytuacjach podbramkowych, wiedziałam i doświadczałam, że ona jest po prostu skuteczna, że ma tam chody. Ale tak jakoś...

Maryja Dziewica, Kadr z filmu "Jezus z Nazaretu" , 1977

Dopiero przekonał mnie o sensowności jej wstawiennictwa pewien gdzieś przeczytany tekst, który, jak się dziś dowiedziałam, okazał się być fragmentem książki Ludwika Marii Grignon de Montfort:
Poświęcić się w ten sposób Jezusowi przez Maryję – znaczy złożyć w Jej ręce nasze dobre uczynki, które choć wydają się dobre, są często splamione i niegodne spojrzenia i przyjęcia przez Boga, przed którym nawet gwiazdy nie są czyste. Prośmy te dobra Matkę i Mistrzynię, by przyjąwszy nasz skromny dar, oczyściła go i uświęciła, podniosła i ozdobiła w taki sposób, by stał się godny Boga. Wszystkie osiągnięcia naszej duszy mniej znaczą przed Bogiem, ojcem Rodziny, dla zdobycia Jego przyjaźni i łaski, aniżeli znaczyłoby przed królem robaczywe jabłko biednego wieśniaka – dzierżawcy, który chciałby nim przed królewskim Majestatem wypłacić się z winnej dzierżawy. Cóż by czynił ten biedny człowiek, gdyby był mądry, a miałby poparcie królowej? Przyjazna biednemu wieśniakowi i ciesząca się poważaniem króla, czyż nie usunie z owego jabłka to, co w nim robaczywe i zepsute, i nie położy go na złotej misie przybranej kwiatami? A król, czy odmówi przyjęcia daru i to nawet z radością, z rąk królowej, przyjaznej owemu wieśniakowi?

No i przyznam szczerze - to mnie przekonało o sensowności nie jej modlitwy ( bo co do tego wątpliwości nie miałam), ale jej pośrednictwa. No bo faktycznie. Jak człowiekowi głupio podejść do króla, to może łatwiej będzie pogadać najpierw z jego żoną?
Wraz z tym fragmentem Maryja przestała mi się wreszcie wydawać jakaś taka nienaturalna, papierowa, przestałam mieć potrzebę pytania "po co?"
Dalej jakoś w osobistą relację z nią wejść nie umiem, chyba się trochę boję, że przysłoniłaby mi Boga (choć to pewnie bzdurna obawa, bo już ona by mnie dobrze pilnowała zapewne, by mi się hierarchia nie poprzestawiała), dalej za różańcem nie przepadam, za to wolę Litanię loretańską (może taka moja uroda, a może raczej do różańca po prostu jeszcze nie dorosłam i wciąż przez lata dorosnąć nie mogę, bo czego jak czego, ale modlitwy kontemplacyjnej czy medytacyjnej to ja tam za nic na świecie, mimo najszczerszych chęci i wyczytanych tyle razy u Jana Pawła II sugestii, dostrzec nie potrafię. Dalej takie jakieś koślawe to wszystko u mnie, no ale przynajmniej co nieco mi ten Montfort poukładał. Jak dziś odkryłam, że to właśnie Montfort jest autorem tego fragmentu o jabłku, postanowiłam poczytać całą jego książkę. Może co ciekawego jeszcze tam wyczytam?
Tymczasem na koniec refleksja osobista - odkryłam z radością, że im dłużej jestem matką, tym częściej o niej myślę. I właśnie taką Maryję lubię, takiej potrzebuję czasem. Takiej, jak żyła w Nazarecie, zdjętej z piedestału. Myślę o niej wtedy, gdy moje dziecko drze się do nieprzytomności z powodu wychodzących zębów na przykład. Patrzę na postawioną w dziecięcym pokoju ikonę Maryi z Dzieciątkiem, prezent ślubny zresztą, patrzę, by złapać oddech i nie oszaleć ze zdenerwowania, niewyspania i czego tam jeszcze. I Tak sobie myślę - ciekawe, co wtedy ona robiła, gdy mały mokry, głodny czy ząbkujący Jezus darł się po całych nocach? I taką ją lubię. chodzącą po ziemi.

Maryja Dziewica w sytuacji rodzinnej, kadr z filmu "Narodzenie"

Aż dziw bierze, że z takiego chodzenia po ziemi stała się... Królową. Aż wierzyć się w to nie da. Że tędy właśnie wiodła ta droga, przez codzienność.
Tak mało wiary jeszcze, tak mało...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz