26.12.10

Jezus mówi...

Fragment autentycznych objawień Jezusa, jakie miała Wanda Malczewska, ciotka słynnego malarza Jacka Malczewskiego, w czasie adoracji Najświętszego Sakramentu.


Cytat pochodzi z książki: ks. Grzegorz Augustynik: Miłość Boga i Ojczyzny w życiu i czynach Sługi Bożej Wandy Malczewskiej. Wrocław 2010, wyd VIII poprawione, s. 44-45. Imprimatur nr 1907, + Kazimierz Tomczak, Łódź 20 maja 1939 r.


Godzina adoracji, odprawionej dla uczczenia Mnie, utajonego w Najświętszym Sakramencie i dla oddania czci Matce mojej, jest niewypowiedzianie radosna. Dusze to nabożeństwo praktykujące są milsze dla mnie niżeli Jan Apostoł, mój ulubieniec, co na ostatniej wieczerzy położył swą głowę na moim sercu, by przeniknąć głębię jego miłości. Jan widział mnie osobiście, rozmawiał ze mną osobiście, nic dziwnego, że mnie kochał i tulił się do Mnie. Dusze zaś, adorujące Mnie zamkniętego w cyborium, widzą tylko przybytek, gdzie mieszkam w postaciach sakramentalnych i słyszą tylko mój głos wewnątrz duszy, a jednak wierzą, że tu jestem żywy, że tu im wszystko dać mogę i miłują Mnie miłością wyższą... przytulają się do stopni ołtarza mojego z taką wiarą jak Jan do moich piersi i zatapiają się w głębi miłości mojej – odchodzą stąd pocieszeni w smutkach, rozłzawieni z radości i umocnieni do wszelkich walk życiowych. Szczęśliwe te dusze... szczęśliwsze od aniołów w niebie... Ja tez je kocham więcej niż całe zastępy mieszkańców nieba... Wytrwajcie w tym nabożeństwie, a ubogacę was cnotami przeciwnymi grzechom głównym.



Obudziwszy się w nocy przenieście się myślą do kościoła i odwiedźcie Mnie w świętym Tabernakulum, które aniołowie we dnie i w nocy otaczają. W ciągu dnia, zajęci pracą, nie możecie pójść do kościoła, idźcie tam myślą... odwiedźcie Mnie. W drodze jesteście, spotkacie kościół, wstąpcie, jeśli otwarty – a jeśli zamknięty, wejdźcie tam myślą i serdeczny uczyńcie mi pokłon... nawiedźcie mnie... Takie nawiedzenie każdy, nawet chory może spełnić. Gdy to nabożeństwo rozpowszechni się wśród wszystkich klas społeczeństwa w świecie... Świat się odrodzi... nastąpi braterstwo narodów... uświęcenie rodzin... Królestwo Boże zbliży się do was, o które prosicie (ale bez zastanowienia): "Przyjdź Królestwo Twoje!"

8.12.10

Godzina cudów

Godzina Łaski
8 grudnia od 12.00 do 13.00

Matka Boża, objawiając się w Święto Niepokalanego Poczęcia, 8 grudnia 1947 r., pielęgniarce Pierinie Gilli w Montichiari we Włoszech powiedziała:

"Życzę sobie, aby każdego roku w dniu 8 grudnia, w południe obchodzono Godzinę Łaski dla całego świata.

Dzięki modlitwie w tej godzinie ześlę wiele łask dla duszy i ciała.

Będą masowe nawrócenia. Dusze zatwardziałe i zimne jak marmur poruszone będą łaską Bożą i znów staną się wierne i miłujące Boga.

Pan, mój Boski Syn Jezus, okaże wielkie miłosierdzie, jeżeli dobrzy ludzie będą się modlić za bliźnich.

Jest moim życzeniem, aby ta Godzina była rozpowszechniona.

Wkrótce ludzie poznają wielkość tej Godziny łaski.

Jeśli ktoś nie może w tym czasie przyjść do kościoła, niech modli się w domu".


Za zazwoleniem władzy duchownej.
Imprimatur ks. biskup dr. Rudolf Graber




Dobrego dnia z Maryją. Myśli na każdy dzień roku Dobrego dnia z Maryją. Myśli na każdy dzień roku
Ks. Adam Rybicki (oprac.)
Książeczka zwiera wybór myśli o Maryi na każdy dzień roku, zaczerpniętych z pism Ojców naszej wiary, wypowiedzi Kościoła, czyli papieży i soborów oraz świętych i znanych czcicieli Maryi. ... » zobacz więcej

Jak odprawić Godzinę Łaski?

To szczególna godzina i dobrze będzie, jeśli zdołasz wykorzystać ją całą. Im więcej czasu spędzisz z Maryją, tym więcej łask spłynie na ciebie i tych, których nosisz w sercu. Dlatego postaraj się oddać Niepokalanej całą świętą godzinę. Jeżeli to niemożliwe, przybliż się do Jej Niepokalanego Serca na tyle czasu, na ile cię stać. Każda chwila, którą spędzisz przytulony do obietnicy Matki Bożej, okaże się bezcenna!

Zacznij od przypomnienia sobie obietnic Matki Najświętszej.

"W imię Ojca i Syna, i Ducha Świętego".

Skup się na modlitwie i zapytaj siebie: "Co obiecuje mi Matka Najświętsza?". Ona zapewnia, że Godzina Łaski "zaowocuje wieloma nawróceniami".

Proś o łaskę nawrócenia dla tych, którzy jej najbardziej potrzebują.

"Serca zatwardziałe i zimne jak ten marmur zostaną dotknięte Bożą łaską i staną się wiernymi czcicielami naszego Pana, i będą Go szczerze miłować (...)".

Proś o tę łaskę dla siebie i najbliższych.

"Przez to nabożeństwo uzyskacie wiele łask duchowych i cielesnych".

Nie bój się prosić o łaski - nawet największe!

"Nasz Pan, mój Boski Syn, Jezus, ześle swe przeobfite Miłosierdzie, jeżeli dobrzy ludzie będą stale modlić się za swych grzesznych braci (...)".

Proś o łaskę nawrócenia dla grzeszników.

"Każdy, kto będzie modlić się w tej intencji i wylewał łzy pokuty, odnajdzie pewną drabinę niebieską, przez me macierzyńskie Serce będzie też miał zapewnioną opiekę i łaskę".

A teraz podziękuj za tę łaskę, którą ci dziś Matka Najświętsza gwarantuje!

W tym momencie możesz zacząć rozmawiać z Maryją modlitwami, które są najbliższe twemu sercu. Odmów Różaniec, przeplatając go aktami miłości (Boże, choć Cię nie pojmuję...) i żalu za grzechy (Ach, żałuję za me złości...). Wyznaj swą wiarę w Boga (Wierzę w Boga Ojca Wszechmogącego), wychwalaj Jego dobroć (Chwała na wysokości Bogu), oddaj się Maryi pod opiekę (Cały jestem Twój, o Maryjo). To słowa szczególnie miłe Maryi. One otworzą dla ciebie Jej Serce, ciebie zaś niech otworzą na Jej dary.

http://adonai.pl/maryja/?id=91

1.12.10

Przeczytać warto...

Lektura pasjonująca
TUTAJ

Trafia w samo sedno...

Wybaczcie, że ostatnio od siebie nic nie komentuję. zwyczajnie nieczasowa jestem...By przeżywanie w słowa ubierać.

(...)dlaczego modlitwa Pismem Świętym ma być spotkaniem z Bogiem? Odpowiadam: sama lektura Pisma Świętego wcale nie musi być takim spotkaniem. Wtedy - rzecz jasna - nie jest modlitwą. Ale, gdy pozwolę temu Słowu, tej historii z pamiętników (sic!), by dotknęło mnie osobiście, by dotknęło nie tylko mojego rozumienia, ale przede wszystkim - serca, uczuć, by otworzyło mnie na spotkanie z Bogiem w moim życiu tu i teraz, by zainspirowało - wtedy jest modlitwa. I bez wątpienia do tego was zapraszamy.

Ponieważ każde spotkanie z Bogiem jest modlitwą, dlatego jej rozumienie i przezywanie zależy wprost od naszego obrazu Boga. Dlatego dzisiaj proponuję Wam przyjrzenie się modlitwie wyznawcy Tropiciela.

Modlitwa w logice ucieczki

Modlitwa dla wyznawcy Tropiciela jest sprawą naprawdę trudną. I można to zrozumieć; wymaga przecież otwartości na spotkanie, zgody na zostanie dotkniętym przez Boga, przychodzącego skądinąd. Wyznawca Tropiciela chce uniknąć jakiegokolwiek spotkania, a nawet wzroku Boga, bo wydaje mu się, że Tropiciel - bóstwo jego własnej historii - jest Bogiem Prawdziwym. Wyznawca Tropiciela jest więc siłą własnej historii w stanie ciągłej ucieczki przed dotknięciem przez Boga “nieoswojonego”! I Modlitwa jest wpisana właśnie w logikę tej ucieczki.

Pozwólcie, że powrócę do mojego osobistego doświadczenia zmagania z Tropicielem. Widzę dzisiaj, jak odbijało się to na mojej modlitwie. A właściwie na braku tej modlitwy, bo jak tu się przemóc i narazić na wszystkowidzące oko Tropiciela? W rezultacie modlitwa okresu mojego dzieciństwa sprowadzała się do obowiązkowego rachunku sumienia, prowadzonego przez siostrę katechetkę na religii przed Pierwszym Piątkiem i na sporządzeniu indeksu grzechów. Oprócz tego, na równie obowiązkowym uczestnictwie w nabożeństwach okolicznościowych: majowe, czerwcowe i Różaniec w październiku. Nie ukrywam, że podczas tych nabożeństw marzyłem jedynie o wyjściu z kościoła! Modlitwa miała być “rozmową z Bogiem” - szczerze mówiąc Tropiciel był ostatnią osobą, z którą chciałem rozmawiać... To wspomnienie odżyło we mnie, gdy kilka tygodni temu otrzymałem takie pytanie:

Dlaczego trzeba się modlić? Modlitwa to podobno rozmowa z Bogiem, a jeśli ja nie chcę z Nim rozmawiać bo nie mam o czym? On i tak wie wszystko o mnie, więc dlaczego mam Mu opowiadać o sobie? Modlitwa nie jest mi potrzebna. Ale dlaczego jej brak jest grzechem? Jeśli nie chcę z kimś rozmawiać, to nie rozmawiam. A jeśli nie chcę rozmawiać z Bogiem to od razu jest to grzech?

Przyznam, że poruszyło mnie to pytanie. Rozpoznałem w nim coś z mojej wiary w Tropiciela. Dla wyznawcy Tropiciela modlitwa jest sytuacją, którą można porównać do dozoru kuratorskiego. Jest przykrym obowiązkiem kontaktu. Wywiązywanie się z tego obowiązku podlega rzecz jasna kontroli przez właściwe organa, czyli przede wszystkim przez Kościół. A reprezentowany jest on przez urzędnika, bądź funkcjonariusza, czyli księdza w konfesjonale. Taka modlitwa siłą rzeczy wywołuje bardzo przykre emocje. Stąd wyznawcy Tropiciela starają się modlitwy unikać, bądź redukują ją do “odmawiania” lub “odprawiania”. Takie “odmawianie” i “odprawianie” jest dla nich oczywiście uczynkiem. Lecz niczym ponad to. Ponieważ zaś wyznawca Tropiciela raczej bardziej słucha reguł niż własnego serca, toteż i taka forma przynosi mu niejaki spokój sumienia. Przykazanie zostało wypełnione, zasada zachowana. Zaniedbanie zaś modlitwy jest oczywiście uczynkiem złym, czyli grzechem. Dość prosta kalkulacja: 1 - 0, uczynek dobry, uczynek zły. Właściwie całokształt wiary i modlitwy wyznawcy Tropiciela opiera się na uczynkach. Niestety ponad to raczej nie wychodzi.

Wyznawcy Tropiciela, dorastając, zwykle wypierają go ze świadomości. Żyją tak, jakby go nie było, co nie znaczy, że znika. Omijają raczej kościoły i unikają modlitwy. Można by powiedzieć: Bogu dzięki, gdyby nie to, że gdy sami doczekają się dzieci i obudzi się w nich lęk przed rodzicielską odpowiedzialnością, obudzi się też Tropiciel. O ile jednak pod względem fizycznym, materialnym i emocjonalnym są wystarczająco gotowi do podjęcia nowych ról życiowych, o tyle ich obraz Boga, Kościoła i modlitwy pozostaje na etapie, w jakim byli, gdy wyparli go ze swojej świadomości. Chcą, czy nie chcą, swym dzieciom przekażą taki obraz Boga i taką praktykę modlitwy jaką sami mięli - chyba że, świadomie się z tymi obrazami zmierzą.

Inną sytuacją, gdy Tropiciel się budzi, może być poważne nieszczęście życiowe. Wtedy modlitwa może być źródłem siły. Ale gdy jest to modlitwa do Tropiciela, najczęściej kończy się popadnięciem w czarną rozpacz, bo Tropiciel wzmacnia przede wszystkim poczucie winy (poczucie winy jest czymś całkiem innym od wrażliwości na grzech - ale o tym innym razem).

Modlitwa w niewoli prawa

Ci wyznawcy Tropiciela, którzy nie wyparli go ze świadomości idą zwykle w innym kierunku i ich modlitwa też idzie w innym kierunku. Reprezentatywne dla takich osób jest przeżywanie modlitwy, jakie ujawnia się w innym pytaniu, które też czas jakiś temu usłyszałem:

Rano zapomniałem odmówić pacierza. Odmówiłem go dopiero około 10, bo dopiero wtedy sobie o tym przypomniałem. Czy muszę się z tego spowiadać?

Osoby idące w tym kierunku - przeciwnie, nie unikają modlitwy i nie omijają kościołów. Starają się swoje obowiązki religijne wypełniać z najwyższą surowością wobec siebie. (I niestety także wobec innych). Często korzystają ze spowiedzi i zwykle robią bardzo skrupulatny rachunek sumienia. Tylko… czy to jest rachunek sumienia, czy raczej bilans grzechów? Wbrew obiegowym wzorcom, nie są to sprawy tożsame.

Perfekcyjni wyznawcy Tropiciela stawiają sobie za cel zawsze być w porządku. Spowiedź i w ogóle cała religijność jest więc dla nich dodatkowym i często najsilniejszym narzędziem samokontroli. Zasady religijne i przepisy, zajmując pozycję najważniejszą, stają się stopniowo murem strzegącym dostępu do serca przed Bogiem, przed innymi ludźmi i przed samym sobą. Ponieważ głos tak uwięzionego serca nie może być słyszalny, dlatego wyznawcy Tropiciela tak często przeżywają poważne rozterki moralne, skrupuły. Nie słysząc głosu serca i własnego sumienia wciąż pytają: “czy… jest grzechem?” Modlitwa perfekcyjnych wyznawców Tropiciela jest zwykle schematyczna, a jej treścią bardzo często jest samooskarżanie się przed Bogiem. Tak, jakby wierzyli, że im bardziej sami się potępią, tym łaskawiej spojrzy na nich Tropiciel.

A Bóg przychodzi skądinąd i wyprowadza na wolność…

Mimo, że te dwa sposoby przeżywania modlitwy są tak inne, to w swej istocie wypływają z podobnego obrazu Boga - Tropiciela i Stróża Zasad Zewnętrznych. Modlitwa to przykry przymus. Jedni są mu posłuszni skrajnie, drudzy przeciwnie - wcale. Taka modlitwa nigdy jednak nie wychodzi ponad poziom uczynku, a obraz Boga, jaki się w niej ujawnia przedstawia kogoś, kto jest jedynie gwarancją moralnego porządku świata. Pozostaje więc albo rezygnacja z własnej wolności i machnięcie ręką - i tak wszystko wie, albo rezygnacja z własnej wolności i poddanie się niewoli zewnętrznych reguł. Jedni uciekają ignorując Tropiciela, inni starając się “nie podpaść”. Ani jedni, ani drudzy nie doświadczą na modlitwie, ani w życiu wolności, jaką przynosi Bóg, jeżeli nie pożegnają się z Tropicielem.

Spotkanie z aniołem modlitwy

Na koniec przypomina mi się pewna historia: wiele lat temu byłem w Górkach pod Garwolinem na warsztatach muzycznych. Jest tam dom rekolekcyjny Księży Michalitów. Wtedy jeszcze Tropiciel dość wyraźnie towarzyszył mi w życiu. Pewnego poranka wszedłem cicho do kaplicy i zobaczyłem dziewczynkę - może sześcioletnią, która stała przed tabernakulum i zwyczajnie opowiadała Bogu jak spędziła poprzedni dzień z rodzicami. Ona nie mówiła pacierza, ale nie mam wątpliwości, że naprawdę się modliła. Tego dnia ostatecznie pożegnałem Tropiciela - dzięki niej, widać była aniołem.

http://www.facebook.com/#!/notes/brzytwa-po-schematach-prawdopodobnie-pierwsze-rekolekcje-na-fb/dzien-3-modlitwa-uciekiniera/110910635646233


Nie można poznać Jezusa wyłącznie przez osoby trzecie. Nie wystarczy o Chrystusie mówić, lecz trzeba do Niego prowadzić i Jemu pozostawić zadanie przekonania człowieka.
ks. Dariusz Piórkowski SJ

30.11.10

Dlaczego?

wiecie co? i właśnie dlatego ten Bóg od lat jakoś tak mnie wciąga...

27.11.10

Nigdy więcej

Nigdy więcej nie wykonam procedury in vitro

Mogłem to jeszcze przemyśleć. Ale wiedziałem, że nie zostanę przy programie in vitro ani minuty dłużej, z uwagi na szacunek dla życia. Świadectwo doktora Tadeusza Wasilewskiego.


Rozpocząłem leczyć bezpłodność małżeńską, gdy od siedmiu lat byłem już lekarzem medycyny. To było dokładnie 1 kwietnia 1993 roku. Zacząłem zdobywać wiedzę na temat niepłodności i nie ukrywam, że bardzo mnie to pociągało. Była to medycyna bardzo wysublimowana, bardzo cząstkowa. Medycyna, która rzeczywiście daje dużo satysfakcji kiedy wyniku pomocy lekarza pojawia się dziecko. Ale jest to również medycyna, która powoduje dużo frustracji, kiedy tego dziecka nie ma. Jest to codzienna, żmudna praca. I chcę, żebyście Państwo wiedzieli, ze jest to praca w soboty i w niedziele, w Boże Narodzenie, w pierwszy dzień i drugi dzień Wielkanocy, bo jajeczkowanie nie czeka i lekarz musiał być cały ten czas dyspozycyjny. Musi więc to kochać. Musi wiedzieć, że idąc do pracy realizuje siebie jako osobę, jako lekarza, realizuje się zawodowo.

Podczas tej pracy poznałem problem, jakim jest niepłodność małżeńska. Otóż dzisiaj oddziaływanie tego problemu na osobę ludzką porównywane jest do oddziaływania takiej wady wrodzonej, którą możemy zobaczyć na ulicy. Ludzie się tego wstydzą, nie chcą o tym mówić. Rozmawiają między sobą wtedy, gdy wiedzą, że rozmówca ma te same kłopoty. Otwierają się w gabinecie lekarskim. Jest to bardzo intymne. Jest też często ? tak wynika z moich obserwacji ? bardzo upokarzające dla danej pary małżeńskiej. Oni czują się gorsi. Oni się czują inwalidami w społeczeństwie. Ich pragnienie posiadania potomstwa nie może się zrealizować.

Celowo używam sformułowania ?pragnienie posiadania potomstwa?. Bo kiedyś mówiłem ?prawo do potomstwa?. Bycie ginekologiem w klinice leczenia niepłodności, to nie tylko bycie takim fizycznym lekarzem. Badanie USG, badania kliniczne, badania hormonalne, zastrzyk... następna pacjentka proszę. Tak pracując, nigdy nie osiągniemy sukcesu. Bycie ginekologiem leczącym niepłodność, to bycie człowiekiem z wielkim sercem, pracującym miłością, pracującym cierpliwością, To wielokrotnie umiejętność doznawania uczucia pokory i spuszczania głowy, bo natura jest silniejsza. Tego uczyła mnie codzienna moja praca. W trakcie kilkunastu lat pracy w tej klinice poznałem wielu ludzi z całego świata. Przyjeżdżali do naszej kliniki ludzie z całej Polski. Ze Szczecina, z Zakopanego, z Wrocławia, z Poznania. Przyjeżdżali również Polacy mieszkający w Stanach Zjednoczonych, mieszkający w Kanadzie. Nawet mieliśmy taką pacjentkę, która przyjechała do Białegostoku z Nowej Zelandii. Mówię o tym celowo, bo chcę Państwu uzmysłowić, jak mocno zdeterminowani są ludzie, którzy starają się o upragnione dziecko, a nie posiadają tego dziecka.

Ktoś zauważył na początku mojej pracy, że mam dużo cierpliwości. Musiałem mieć jej rzeczywiście wiele, bo zacząłem uczyć się rozumieć tych ludzi. Nie można uciąć z nimi rozmowy ot tak sobie, w połowie zdania, bo jeszcze czeka 10 pacjentek. Można tą rozmowę skrócić, ale nie raniąc tego człowieka. Tak sobie cały czas wyobrażałem bycie lekarzem i w tej kwestii nic się nie zmieniło. Pracując w klinice leczenia niepłodności małżeńskiej miałem możność uczestniczenia w różnych zjazdach, kongresach odbywających się na całym świecie. Wielkie sale, wielkie gale, wielkie przyjęcia, mieszkanie w eleganckim hotelu, zwiedzanie świata, poznawanie ludzi. Tam są ogromne pieniądze, bo taki właśnie, ogromny, jest przemysł leczenia niepłodności. Tak to wygląda. Nie mówię, że to było naganne. Te zjazdy, kongresy, to były momenty kiedy można było wymienić informacje, kiedy można się było wiele nauczyć i poznać naprawdę fantastycznych lekarzy. Chcę również powiedzieć, że w klinice, w której pracowałem, ludzie, którzy mnie otaczali, byli naprawdę oddani swoim pacjentom. Bo przyjście w sobotę, czy w niedzielę do pracy, przyjście do pracy po południu, takie naprawdę bezinteresowne wymagało tego, żeby być sprawie oddanym. Nie ukrywam, że praca w klinice leczenia niepłodności była pracą bardzo intratną. Tam były naprawdę duże pieniądze. Jak zapewne wiecie, problem leczenia niepłodności u małżeństwa pochłania duże pieniądze. Niejednokrotnie małżeństwa, aby móc podjąć leczenie, muszą sprzedać dom, muszą wziąć kredyt, muszą się zapożyczyć u rodziców lub znajomych.

Mówiłem już o pokorze, bo nie ma metody leczenia niepłodności, która daje pewność, że się powiedzie. Pan Bóg obdarzył naszą rodność określonym prawdopodobieństwem poczęcia dziecka w jednym cyklu. Ktoś wyliczył posiłkując się statystyką, że prawdopodobieństwo poczęcia dziecka w jednym cyklu wynosi około 20 procent. Wobec tego człowiek nie znalazł jeszcze metody skuteczniejszej od natury. Każde ?dotknięcie? cyklu, próba pomocy małżeństwu w doprowadzeniu do ciąży to tylko zbliżanie się do tego wskaźnika. Oczywiście są metody, które przewyższają ten wskaźnik, ale o tym za chwilę. I to prawdopodobieństwo, które nie jest stuprocentowe to na 5 par małżeńskich, 4 pary wrócą z powrotem i zapytają: co mamy dalej robić? Jedna para, która będzie miała więcej szczęścia, przyjedzie z uśmiechem od ucha do ucha i będzie dziękowała za okazaną pomoc. Ludzie są wdzięczni i bardzo dziękują, gdy dochodzi w końcu do ciąży. Pozwolę sobie Państwu przeczytać kilka listów?

?Dziękujemy zespołowi, a w szczególności panu dr. Tadeuszowi Wasilewskiemu, ze dopomogli nam zostać rodzicami. Dziękujemy, ze oprócz fachowej wiedzy medycznej ofiarowali nam Państwo dużą dozę serdeczności i zrozumienia. Już Mama i Tata.?

?Wiem, że już dawno obiecałam Panu ten list. Najważniejsze jest to, że chciałam Panu z całego serca podziękować za tą ciążę. Jestem pewna, że udało się tylko dlatego, że Pan kierował lekarzami i wykonał zabieg. Jest Pan wspaniałym lekarzem i ma Pan idealne podejście do pacjentek. Proszę podziękować w moim imieniu Pana szefowi, że zatrudnia takiego lekarza jak Pan. Nie umiem niestety wyrazić całej mojej wdzięczności.?

?Szanowny Panie Doktorze! Z wielką radością informuję, że w styczniu 2004 roku przyszła na świat nasza córka Amelka. Amelka urodziła się z pięknymi, czarnymi, długimi włosami, ma śliczne niebieskie oczka. Jest dzieckiem spokojnym, pogodnym, lubi dużo zjeść. Panie Doktorze jeszcze raz bardzo dziękuję, że wierzył Pan w sukces. Szczerze powiem, ze ja już za drugim razem nie wierzyłam, iż się uda. Namawiałam już nawet męża do adopcji. Ale to dzięki Panu spełniło się nasze największe marzenie. Jeszcze raz serdecznie dziękuję.? Dzisiaj ten list rozumiem inaczej, ale o tym za chwilę.



?Szanowny Panie Doktorze! Piotruś urodził się w październiku 2004 roku poprzez cięcie cesarskie. Rośnie jak na drożdżach. Jest zdrowy, pogodny i cudny. Nie potrafię powiedzieć jak bardzo jesteśmy Panu wdzięczni za pełne życzliwości traktowanie nas przez 2 tygodnie w Białymstoku. To był bardzo trudny okres, a Pan spowodował, że było nam tam łatwiej. Za rok będziemy starali się o kolejne dziecko i nie wiem, czy uda nam się zajść w ciążę w sposób naturalny. Jeśli nie, to nie wyobrażam sobie, żeby miał się zająć mną inny lekarz.?

To były sygnały, które utwierdzały mnie w tym, że robię dobrze. Pomimo tego, że znałem środowisko katolickie, środowisko kolegów, z którymi utrzymywałem kontakt, którzy mi mówili, że może jednak nie. Nie robili tego jednak z przekonaniem. Moja świadomość takiej pomocy ludziom była za TAK, byłem przekonany, że to metoda słuszna, dobra, przynosząca właśnie taką radość, jaką widać w przytoczonych przeze mnie listach.

Przyszedł 2007 rok, to było w lutym. Spojrzałem inaczej. Dzisiaj wiem, że to była łaska Pana Boga, a ja się poddałem Jego woli. Poszedłem zgodnie z Jego zamierzeniami. Dzisiaj już wiem o tym na pewno.

Zielone korony drzewa to te listy. To jest ta radość i to szczęście, że dziecko jest na świecie. To drzewo, które niestety obok umarło, to są te dzieci ? zarodki, które niestety nigdy nie trafiły do jamy macicy. Zginęły w wyniku zastosowanej technologii, w wyniku zamrażania. Bo po rozmrożeniu nie wszystkie zarodki żyją. Widziałem to, jakbym patrzył na kawałek strony zapisany małymi literkami przez szkło powiększające. To we mnie tak mocno tętniło, że wiedziałem, że nie mogę tam pracować ani minuty dłużej. Nie tylko w tej klinice, ale także w żadnej innej klinice, która wykonuje program in vitro. Wiedziałem, że jestem tam inwalidą. Nawet poszedłem do swojego szefa, ponieważ nadzorowałem cały zespół. Nie chciałem mu zrobić krzywdy, nie chciałem zrobić krzywdy pacjentom. Powiedziałem mu o tym. Po godzinnej, czy dwugodzinnej rozmowie doszliśmy do tego, ze powinienem odpocząć. Ja się bardzo chętnie na to zgodziłem, bo to ciężka praca i ten odpoczynek był mi potrzebny. Wiedziałem, że mogę sobie coś jeszcze przemyśleć. Ale wiedziałem, że nie zostanę przy programie in vitro ani minuty dłużej, z uwagi na szacunek dla życia. Z uwagi na to, że ten zarodek, który ma 2 czy 4 komórki, to potencjalnie każdy z nas w przeszłości. On też chce żyć. On też chce, by dać mu szansę, by trafić do mamy i do taty. Jeżeli w programie in vitro chcemy osiągnąć szansę 35-45 proc., musimy na wstępie, przed transferem zarodków, mieć ich sześć, albo osiem. Już mniejsza liczba zarodków nie daje nam takiej szansy. Małżeństwo żąda tej szansy, bo płaci pieniądze. My zaś chcemy, aby nasz ośrodek dobrze się pokazywał. Nie chciałem brać na swoje sumienie tego martwego drzewa.

Korzystając z mojego odpoczynku od pracy postanowiliśmy pojechać z żoną do Zakliczyna. To jest taka mała miejscowość koło Krakowa, gdzie jest klasztor sióstr bernardynek. Siostrą przełożoną tych sióstr jest s. Cecylia, którą znaliśmy wcześniej. Tam jest cicho i spokojnie. Można tam uklęknąć przed figurą Pana Jezusa i w samotności się modlić. Tam można w grupie 5-10 osobowej uczestniczyć codziennie we Mszy. Można tam popatrzeć na swoją duszę. Bo każdy z nas ją ma. Ja już wiedziałem o tym. Wiedziałem jaka była moja świadomość sprzed roku i jaka jest dzisiaj. Wyobraźcie sobie Państwo, ze po drodze do Zakliczyna zajechaliśmy do Częstochowy, na Jasną Górę. Weszliśmy do kaplicy Matki Boskiej. Klęknąłem, spuściłem głowę, zamknąłem oczy. Modliłem się. W pewnym momencie otworzyłem oczy. Pewnie większość z Was wie, że tam są takie filary, a na nich są obrazy. Jak podniosłem głowę i otworzyłem oczy, to pół metra przede mną był obraz syna marnotrawnego, którego Ojciec przyjmuje na progu wracającego do domu. Ten obraz był w owym czasie znakiem dla mnie. Ja dzisiaj jestem dla Państwa znakiem.

Po powrocie z Zakliczyna do Białegostoku nie miałem żadnych wątpliwości. Podanie było napisane i 31 marca 2007 roku wyszedłem na ulicę. Opuściłem mały gabinet, w którym pracowałem 2-3 razy tygodniowo, po 3-4 godziny. A powodziło nam się bardzo dobrze. Jak to wszystko utrzymać? Ale to w ogóle nie było ważne. Życie! Życie jest moim celem!

Był taki moment, że bałem się stanąć na trawę, żeby nie zniszczyć pod swoją stopą nic co tam jest i co się rusza. To było najważniejsze. Nie to, co się stanie dalej z moim własnym życiem w sensie dobytku itd. Jeszcze wcześniej, żeby postąpić zgodnie z wolą swojej rodziny, przed złożeniem podania rozwiązującego moją umowę o pracę pojechałem do domu, zjadłem obiad i zapytałem mojej żony i dorosłego już syna, czy zgadzają się pójść za mną nawet wtedy, kiedy ja nie będę potrafił ich utrzymać. Odpowiedź była jednoznaczna. Tak. To mnie bardzo mocno zbudowało.



Znalazłem pracę. Pracowałem 5 ? 6 godzin dziennie i to pozwoliło mi przetrwać ten okres, w sensie materialnym. Pozwalało mi to też zapomnieć o mojej śmierci dla mojego wcześniejszego życia zawodowego. Musiałem urodzić się jeszcze raz. Ale jak się jeszcze raz urodzić, żeby nie zrobić błędu, żeby iść zgodnie z wolą Bożą, żeby nie popełniać grzechów, które mnie zdyskwalifikują. Chcę być dobrym lekarzem i dobrym człowiekiem. A może tylko dobrym człowiekiem, myślącym o sobie i swojej duszy. A pacjenci trudno ? znajdą innego doktora. Był taki moment gdy myślałem o porzuceniu zawodu lekarza. Bodajże w lipcu lub wrześniu 2007 roku zadzwoniła do nas Pani Doktor Łazerska, która zapytała, czy wiem co to jest naprotechnologia. Oczywiście nie wiedziałem, zaczęliśmy szukać. Okazało się, że to jest leczenie niepłodności. Można wykorzystać naturę. A natura to jest szacunek do życia. Gdzie się tego nauczyć?

W 2006 roku, pół roku przed moim odejściem z kliniki moja żona wykupiła pielgrzymkę do Jerozolimy dla dwóch osób. Wiem teraz, że to nie był przypadek. Na pielgrzymkę pojechaliśmy na przełomie kwietnia i maja. Czyli miesiąc po moim rozstaniu z kliniką. Idąc po śladach Chrystusa, po śladach Apostołów widzieliśmy te miejsca, gdzie rodziło się chrześcijaństwo. Gdzie Pan Bóg pokazał ciałem swojego Syna, że Istnieje. To była piąta Ewangelia. Nie ukrywam, że zrobiło to na mnie ogromne wrażenie. Jerozolima. To, co Państwo widzicie na slajdzie, to posąg Pana Jezusa i św. Piotra. - Pójdźcie za mną a sprawię, że staniecie się rybakami ludzi ? mówi Pan Jezus. Docierało to do mnie znowu przez szkło powiększające. Nie mogę rzucić zawodu lekarza. Powinienem pracować i wykorzystać to, czego się nauczyłam przez kilkanaście lat. I znowu powstaje pytanie, jak to zrobić? Wracam do naprotechnologii.

Już znam to słowo. Już wiem, że w następnym roku będzie w Rzymie zjazd organizowany przez profesora Thomasa Hilgersa. Już wiem, że istnieje w Polsce Piotr Klimas. Już wiem, że jest Sekcja Ginekologiczno-Położnicza Katolickiego Stowarzyszenia Lekarzy. Już wiem, że jest prof. Bogdan Chazan, który dał mi grubą książkę o naprotechnologii. Dziękuję Panie Profesorze.

Jedziemy z grupą osób do Rzymu. Słuchamy profesora Chazana, słuchamy prelegentów, poznajemy naprotechnologię bliżej. Już wiemy, że ona nie jest z kosmosu, że ona nie jest gdzieś tam z XIX wieku. A ja mam świadomość, że to jest porządna metoda. Że to jest metoda, którą możemy stosować nie oszukując pacjentów i uzyskując to, co w tym wypadku najważniejsze, czyli ciążę. Że możemy w czasie jej stosowania szanować każde poczęte życie. Że możemy szanować godność każdego człowieka: i tego dziecka, które implantuje się w jamie macicy i przyszłego taty, i przyszłej mamy. Ale być w Rzymie dzisiaj i nie być przy grobie Jana Pawła II? Przecież on uczył nas szacunku do życia. Jak dzisiaj pamiętam dzień, kiedy był Jego pogrzeb i było słychać tylko śpiewające ptaki. Nie jeździły samochody, ludzie nie rozmawiali, nie było gwaru i hałasu. Wszystkie prace związane z maszynami ustały. I przyszła taka refleksja: gdy on mówił, tak mocno i mądrze nas uczył, a my go nie rozumieliśmy. Zbuntowałem się i powiedziałem: Nie! Będę go rozumiał. Żałuję, że nie poznałem wcześniej doktor Wandy Półtawskiej. Bo dzisiaj usłyszałem wszystko to, do czego sam przez dwa lata musiałem dochodzić. A doszedłem tylko może do 20 proc. tego, co dzisiaj usłyszałem od Pani Doktor. Ale na naukę nigdy nie jest za późno. Bo dzisiaj mam prawie 50 lat i chcę się nauczyć naprotechnologii.

Oczywiście, można spytać, że skoro Jan Paweł II, to dlaczego nie San Giovanni Rotondo? Dlaczego nie o. Pio? Tam jest wspaniały szpital. Byliśmy tam. Spędziliśmy tam z żoną całe dwa dni. Chodziliśmy po śladach o. Pio. Uzmysłowiłem sobie, jak on swoją postawą mógł zrobić. W sensie duchowym, fizycznym ? tego nigdy nie zmierzymy. Oczywiście jako lekarze chętnie zaszliśmy do Domu Ulgi w Cierpieniu. To wielki gmach, wielki szpital. Można pracować fachowo, zgodnie z wytycznymi nauki i nie zatracić wiary. Więc wiara nie jest przeciwieństwem nauki. Ale zróbmy wszystko, aby nauka nie była przeciwieństwem wiary. One się ze sobą nie kłócą. Tego uczyli nas: Jan Paweł II, dzisiaj dr Wanda Półtawska, księża. Ale my lekarze tego zazwyczaj nie słuchamy. Szanowni Państwo zastanawiamy się, jak wykorzystać swoje umiejętności. Zastanawiamy się co zrobić, aby być dalej lekarzem i służyć ludziom, który mają kłopoty z poczęciem dziecka. I narodził się pomysł zorganizowania przychodni, kliniki, która będzie świadczyła te usługi posiłkując się naprotechnologią, to znaczy posiłkując się wszystkimi nowoczesnymi metodami, które dzisiaj oferuje nam medycyna klasyczna, nie wykonując programu in vitro. Zamieniamy to na umiejętność obserwacji natury i na dzieleniu się z pacjentami tą umiejętnością. Klinika NaProMedica działa od 1 stycznia 2009 roku. Chcę podziękować swojej wspólniczce, p. mgr Ewie Rucińskiej, że zgodziła się podjąć trud budowy tej firmy. Jeżeli moje świadectwo przysłuży się Państwu do czegokolwiek, to jestem szczęśliwy i dziękuję Panu Bogu, że tak się stało. Dziękuję.

Dr Tadeusz Wasilewski
Opracowała Kinga Banach
* Tekst powstał na podstawie zapisu wystąpienia na konferencji poświęconej naprotechnologii 21 marca 2009 roku w Auli Jana Pawła II Uniwersytetu Kardynała Stefana Wyszyńskiego w Warszawie.

U progu oczekiwania

Od ZaMyślenia codzienne


Ks. prałat Bogdan Bartołd, Zamyślenia na czas Adwentu

Niedługo rozpocznie się nowy okres liturgiczny zwany Adwentem. W kościele katolickim ten święty czas ma przede wszystkim dwojakie zadanie do spełnienia:

1. Ma nas ludzi wierzących przygotować we właściwy sposób do przeżywania świąt Bożego Narodzenia, tej niezwykłej tajemnicy Wcielonego Słowa.

2. Zapowiada powtórne przyjście Chrystusa przy końcu świata i także nas przygotowuje na ostateczne spotkanie z Bogiem. Bo przyjdzie taki czas, w którym każdy człowiek stanie wobec Chrystusa i w prawdzie zobaczy, w jakim stopniu potrafił wypełnić to wszystko, co Miłosierny Bóg dla niego przygotował, czy Boże dary, które otrzymał, wykorzystał czy też zmarnował.

Ten czas naszego oczekiwania ma być dla nas wszystkich źródłem radości przeżywanej w duchu miłości. Z tej racji, że "Pan jest blisko", musimy dokonywać oczyszczenia naszego serca przez czyny pokutne, ale nasza pokuta ma być wypełniana z wielką nadzieją w sercu, że Pan przychodzi do mnie jako Zbawca i Odkupiciel.

Adwent nieustannie przypomina, że całe nasze życie jest oczekiwaniem. Człowiek to istota, która ciągle do Kogoś lub do czegoś zdąża. Gdy już w naszym życiu nie ma oczekiwania, to stajemy się ludźmi bardzo samotnymi i nieszczęśliwymi.
Gdy czytamy teksty biblijne w tym okresie liturgicznym, to zetkniemy się z wielkimi postaciami biblijnymi, które poprzedzały lub przepowiadały przyjście Mesjasza, a związane są z prorokiem Izajaszem, św. Janem Chrzcicielem i Matką Bożą.
To właśnie Bóg po grzechu pierworodnym, zostawił pierwszym rodzicom obietnicę zesłania Kogoś, kto dokona pojednania, a Naród Wybrany z wielką nadzieją wyczekiwał spełnienia się słów swojego Stwórcy.

Adwent to wierność chwili obecnej...
Ktoś kiedyś powiedział, że ludzie żyją w pełni tylko kilka miesięcy, natomiast przez całe życie trwają w stanie wyczekiwania i gdy mają już siedemdziesiąt lat, zostaje im w rękach ciężar kilku chwil życia. Pytanie, które warto sobie postawić w czasie Adwentu, to dlaczego nie miałbym żyć swoim życiem przez cały czas mojego istnienia?
My ciągle myślimy, że prawdziwe życie i prawdziwe moje bytowanie na ziemi rozpocznie się dopiero jutro.
Tak ciągle stajemy wobec stwierdzeń nam bardzo bliskich:
jutro zrobię swoją pracę,
jutro będę miał czas dla drugiego,
jutro będę dopiero przepraszać.

A po co czekać do jutra, żeby dopiero rozpocząć prawdziwe życie. Przecież któregoś dnia nie będzie już dla mnie jutra i już go nie doświadczę.

Chwytamy się nieraz przeszłości, bo wydaje nam się ważna dlatego, że ją już przeżyliśmy, ale ona była wczoraj, dzisiaj nie mamy nad nią władzy.

Przyszłość nas trochę kusi, bo w marzeniach układamy ją według swego gustu, ale przecież jeszcze jej nie ma i niepotrzebnie się aż tak bardzo nią zajmujemy.

Teraźniejszość jest z kolei tak niewielka i nieciekawa, że nie ma dla nas większej wartości, jednak tylko nad nią mamy władzę i życie nasze - kawałek po kawałku - składa się z obecnych chwil. Sądzimy, że wszystko jest przed nami: radość, szczęście, miłość, bogactwo, Bóg. To wielkie złudzenie. Zapominamy, że Bóg jest przy nas, dokładnie w tym miejscu, w którym się znajdujemy, w chwili, w której żyjemy, że to co ofiarowane, trzyma teraz w swoich rękach. Nie można być takim pielgrzymem na tej ziemi, który Boga pozostawia na skraju drogi, a sam biegnie za własnym cieniem.

Jeżeli chcemy przeżyć dobrze swoje życie i ten kolejny Adwent, to złóżmy przeszłość w ręce Boga, zostawmy Mu przyszłość, a w pełni przeżywajmy z Nim jedną po drugiej chwilę obecną naszego życia. Bo chwila obecna jest punktem wejścia Boga w nasze życie, przez nas w życie świata. Bóg nie wejdzie bez twojej zgody, musisz Go zaprosić, powiedzieć tak w momencie twojego Zwiastowania, a to może się dokonać w każdej chwili. Spraw ważnych nigdy nie odkładaj na później, a czyż życie nasze nie jest taką ważną sprawą?

Michał Anioł zwierzył się kiedyś pewnej hrabinie:
Mam już 86 lat i ufam, że wkrótce Bóg wezwie mnie do siebie.
- Ach, jest już Pan zmęczony życiem - zapytała wysoko urodzona.

- Nie - odparł wielki artysta - jestem właśnie stęskniony do prawdziwego życia.

Adwent to taki czas tęsknoty człowieka do prawdziwego życia z Bogiem.

Adwent to czas dla drugiego człowieka...
Ludzie dzisiejsi, czy to indywidualnie, czy też we wspólnocie, pragną i oczekują kontaktu z innymi.
Niektórzy myślą: mam ogromnie dużo znajomych, znam wielu ludzi, ponieważ ściskają rękę wielu ludziom, poklepują ich po ramieniu, ponieważ z nimi mieszkają, czy też pracują.
Jakże często się mylą. Pośród licznych relacji człowiek może być sam, jeżeli nie ma szeroko otwartych oczu i serca gotowego, żeby widzieć i przyjąć drugiego człowieka. Do nawiązania kontaktu nie wystarczy widzieć bliźniego, trzeba go przyjąć. Istnieje kryzys mieszkaniowy o wiele poważniejszy niż brak mieszkań, brakuje ludzi wewnętrznie gotowych na przyjęcie braci. Jakże trudno jest być domem dla wszystkich z zawsze otwartymi szeroko drzwiami. A przecież to również ma być dom bez "złych psów", które odstraszają, a to może być, twój charakter, pycha, egoizm, zazdrość, ironia, brak delikatności.
O jakże trzeba się modlić i prosić Boga, aby mój bliźni nie odszedł mówiąc: "nie śmiałem, bałem się, że mnie nie wysłucha, że nie zrozumie, że zakpi.

Jeżeli przyjmujesz kogoś u siebie, to po to, żeby odpoczął...
Jesteś zadowolony, gdy na dworcu kolejowym jest przechowalnia bagażu, bo wtedy swój bagaż możesz w nim zostawić i pójść zwiedzać miasto. Może warto być taką przechowalnią dla drugich. Niechże i oni mają możliwość złożenia tam swoich paczek ciężkich i przeszkadzających i niech już z lekkością pójdą w drogę.
Jeśli chcesz nawiązać kontakt z bliźnimi, uczyń wewnątrz swojego serca oazę tak, by każdy mógł w niej znaleźć dla siebie miejsce. Co znajdzie drogi człowiek, gdy przyjdzie do Ciebie? Jeżeli dzięki Tobie znajdzie się w obecności Boga, który mieszka w tobie, z pewnością odejdzie uspokojony, wzmocniony, rozradowany. Może warto każdego ranka przez kilka chwil spotkać się z Bogiem, by powierzyć Mu wszystkich, których spotkasz w ciągu dnia. W Nim ich umiłuj, a potem idź w drogę spokojny, ze wzrokiem czystym i uchem wrażliwym na wezwanie Boże, żeby wszystkich napotkanych w pracy, na uczelni, w domu, na ulicy przyjąć po królewsku.

W jednej z gazet znalazło się następujące ogłoszenie:
Poszukuje się człowieka, jednego z sześciu miliardów. Wielkość i wygląd zewnętrzny nieistotne. Konto bankowe i marka samochodu bez znaczenia. Czeka na niego interesująca praca. Wymagania są bardzo duże: więcej słuchać niż mówić, więcej mieć wyrozumienia niż gotowości do sądzenia, więcej pomagać niż oskarżać. Poszukuje się człowieka. Jeżeli czujesz się zdolny do tej pracy, zamelduj się proszę jak najszybciej do najbliższego bliźniego, a ten z pewnością się ucieszy.
Adwent to właśnie taki moment, w którym możesz się zgłosić...

Adwent to chwile spędzone na modlitwie...
Wśród ludzi, którzy się nie modlą albo modlą się mało lub źle. Są tacy, którzy nie wierzą w modlitwę i którzy myślą, że inne pilniejsze i pożyteczniejsze zajęcia na nas czekają; są również tacy, którzy przypisują jej siłę magiczną i posługują się nią, aby uzyskać zaspokojenie wszystkich pragnień, nawet najbardziej materialnych; są wreszcie tacy, którzy by nawet chcieli się modlić, ale uważają, że nie mogą albo nie umieją. Wydaje się, że w tych wszystkich przypadkach człowiek nie stawia modlitwy na właściwej płaszczyźnie, to znaczy na płaszczyźnie wiary.
Nie mów: "Nie mam co mówić, że kocham żonę, bo ona i tak o tym wie".
Nie mów także: "Nie trzeba mówić do Boga, On wie, że Go kocham".
Bo miłość wymaga, żeby się bezinteresownie zatrzymać, jeśli kochasz, musisz znaleźć czas na miłość.
Modlić się to się zatrzymać. Dać czas Bogu, codziennie, co tydzień, co miesiąc, przez cały rok.
W świecie współczesnym niedziela stała się dniem, który się dla siebie zachowuje, to jest nasz dzień. Zapomina się, że to dzień, który należy do Boga.

Gdy dziewczyna otrzymuje coraz mniej sms-ów od chłopaka, dobrze wie, że jej miłość jest zagrożona. Jeśli już się z Bogiem nie łączymy, nasza miłość jest w niebezpieczeństwie.
Jeżeli żyjesz z dala od Boga, stopniowo dojdziesz do wniosku, dobrze mi się żyje bez Niego.
Jeżeli żyjemy bez Niego, powoli o Nim zapominamy. A jeśli zapomnimy, dojdziemy do tego, że Go nie ma, że nie istnieje. Ten, kto zawsze stara się uzyskać coś od osoby kochanej, nie jest w relacji miłości, ale staje się kupcem. Nasza modlitwa jest często nazbyt handlowaniem z Bogiem, ty po prostu chcesz, żeby się opłaciło.
Bardzo często modlić się to znaczy prosić. Tymczasem modlić się, to najpierw stanąć bezinteresownie przed Bogiem ze słowami na ustach i w sercu: "Ojcze nasz, któryś jest w niebie, święć się imię Twoje".

Skarżysz się, że często nie jesteś wysłuchiwany, a zapominasz, że lubisz odwracać role, bo przecież wymagasz od Boga, żeby:
spełnił twoją wolę,
wykonał twój plan,
wydał się tobie na służbę.
A przecież modlić się to:
prosić Boga, żeby wypełnić Jego wolę,
wykonać Jego plan,
oddać się całkowicie na Jego służbę.
Dlatego nie możesz prosić Boga, żeby wygrać na loterii,
zdać szczęśliwie egzamin,
uzyskać podwyżkę w pracy,
chyba, że dodasz "jeżeli sądzisz Panie, że przez to będę więcej kochał Ciebie i swoich braci - ludzi, których stawiasz na mojej drodze życia."

Zaufaj. Zawsze ufaj. Wiesz, że Ojciec nie może nie chcieć twego dobra. Bogu potrzebna jest twoja modlitwa. On może dać tylko wtedy, gdy Go poprosisz, bo nieskończenie szanuje Twoją wolność.

Adwent może ci pomóc, byś zawsze pragnął i oczekiwał tego niezwykłego dialogu z Bogiem.

Ks. prałat Bogdan Bartołd, Zamyślenia na czas Adwentu


Od siebie dodam - siostro Małgosiu, dziękuję.jesteś dla mnie przechowalnią tego bagażu.Jakkolwiek kuriozalnie to brzmi - jest niesamowite. I potrzebne.Wiem, wiem, siostra stosuje "Podaj dalej". Do Tabernakulum :)

26.11.10

...

z dzisiejszej Liturgii Godzin...

z Godziny czytań fragment homilii św. Jana Chryzostoma: Jak długo pozostajemy owcami, zwyciężamy; otoczeni niezliczoną gromadą wilków, jesteśmy mocniejsi. Gdy jednak stajemy się wilkami, ulegamy, ponieważ jesteśmy pozbawieni pomocy Dobrego Pasterza. Wszak nie jest On pasterzem wilków, ale owiec; dlatego opuszcza cię i odchodzi, gdy ni...e oczekujesz, aby okazał swoją potęgę.

24.11.10

23.9.10

Syndrom

Cały film w bieżącym 38/2010 numerze "Gościa Niedzielnego"

Gość Niedzielny” udostępniając film „Syndrom” chce zachęcić do ofiarowania październikowej modlitwy różańcowej w intencji osób dotkniętych syndromem postaborcyjnym. Dodatkowe materiały zamieszczone w tym numerze tygodnika (m. in. rozmowa z twórcami filmu) ukażą skalę zjawiska oraz jego charakterystykę. W kolejnych numerach pojawiać się będą dalsze publikacje mające na celu pomoc osobom zmagającym się ze skutkami aborcji.

Cena Gościa Niedzielnego z płytą DVD, jak zwykle, 4 zł.

Materiały dotyczące syndromu poaborcyjnego także na stronie:
http:// kosciol.wiara.pl/Syndrom


ZRÓDŁO




20.9.10

Obok nas niemal

.. bo w końcu globalna wioska. Nie skomentuje, komentować nie sposób. Zobaczcie. Po prostu. Film jest darmowy, bywa, ze się trochę wiesza, ale wtedy trzeba po prostu poczekać.


FILM

27.8.10

"Nie znam was"

Mt 25,1-13



„Wtedy podobne będzie królestwo niebieskie do dziesięciu panien, które wzięły swoje lampy i wyszły na spotkanie pana młodego. Pięć z nich było nierozsądnych, a pięć roztropnych. Nierozsądne wzięły lampy, ale nie wzięły z sobą oliwy. Roztropne zaś razem z lampami zabrały również oliwę w naczyniach. Gdy się pan młody opóźniał, zmorzone snem wszystkie zasnęły. Lecz o północy rozległo się wołanie: Pan młody idzie, wyjdźcie mu na spotkanie! Wtedy powstały wszystkie owe panny i opatrzyły swe lampy. A nierozsądne rzekły do roztropnych: Użyczcie nam swej oliwy, bo nasze lampy gasną. Odpowiedziały roztropne: Mogłoby i nam, i wam nie wystarczyć. Idźcie raczej do sprzedających i kupcie sobie! Gdy one szły kupić, nadszedł pan młody. Te, które były gotowe, weszły z nim na ucztę weselną, i drzwi zamknięto. W końcu nadchodzą i pozostałe panny, prosząc: Panie, panie, otwórz nam! Lecz on odpowiedział: Zaprawdę, powiadam wam, nie znam was. Czuwajcie więc, bo nie znacie dnia ani godziny.”

Ilustracja Wandy Orlińskiej ze strony http://www.ilustratorzy.art.pl/wanda.html



Niesamowicie utkwiło mi w pamięci przeczytane wczoraj rozważanie Marcina Jakimowicza do dzisiejszej ewangelii. Nie będę komentować, przytoczę po prostu w całości

A jeśli Jezus rzuci: Nie znam cię? Odbębniałeś wprawdzie modlitewną pańszczyznę, ale nie miałeś nigdy czasu na szczerą rozmowę. Nie znam cię, niewiele mi o sobie opowiadałeś. Zazwyczaj zasypywałeś Mnie skargami lub szturmowałeś niebo z litanią próśb, traktując mnie jak modlitewny bankomat. Nie znam cię: nie mówiłeś mi, jakie ciastka lubisz, jakiej słuchasz muzyki. Byłeś zawsze niezmiernie oficjalny. Na moją tęsknotę odpowiadałeś sztywnymi urzędniczymi formułkami. A przecież niebo jest tańcem! Do dziś pamiętam opowieść Wieśka z Medjugorie. Przychodził do niewielkiej kaplicy siadał i rzucał: Jezu, witaj, to ja, Wiesiek. A potem opowiadał o złamanym palcu, ukropie, który lał się z nieba, i tysiącach drobnostek, z których składa się życie.

Rozważania ewangeliczne



24.8.10

Historia Krzysia: O Krzysiu...

Historia Krzysia: O Krzysiu...: "Krzyś Rabsztyn urodził się 17 lipca 2008 roku jako wcześniak z 28 tygodnia ciąży. Gdy przyszedł na świat ważył zaledwie 540 gramy (tyle co..."

Oblicze

Bóg opiekujący się, ale i Bóg Sędzia.
To Jego oblicze też przyciąga.
Bo On nienawidzi grzechu, nie grzesznika.
Potężny, stanowczy. W walce ze złem nieprzejednany. To wciąga. Bóg, który ma "dzikie serce". Wie, czego chce. Nie jest furiatem. Jest... Święty

PSALM 76

Bóg znany jest w Judzie,
wielkie jest imię Jego w Izraelu.
W Salem powstał Jego przybytek,
a na Syjonie Jego mieszkanie.
Tam złamał pioruny łuku,
tarczę i miecz, i zbroję.
Jesteś pełen światła - potężniejszy
niż góry odwieczne.
Najdzielniejsi stali się łupem
i śpią snem swoim,
a ręce wszystkich odważnych pomdlały.
Od Twojej groźby, Boże Jakuba,
zdrętwiały rydwany i konie.
Jesteś straszliwy i któż Ci się oprze
w obliczu Twego zagniewania?
Ogłosiłeś z nieba swój wyrok,
przelękła się ziemia, zamilkła,
gdy Bóg na sąd się podniósł,
by ocalić wszystkich pokornych na ziemi.
Bo gniew Edomu będzie Cię sławił,
a resztki Chamat będą obchodzić Twe święto.
Złóżcie śluby i wypełnijcie je przed Panem, Bogiem waszym,
niech całe otoczenie niesie dary Straszliwemu,
Temu, który poskramia ducha książąt,
który jest straszliwy dla królów ziemi.

23.8.10

Poczucie bezpieczeństwa

Bracia: Zapomnieliście o upomnieniu, które się zwraca do was, jako do synów: „Synu mój, nie lekceważ karania Pana, nie upadaj na duchu, gdy On cię doświadcza. Bo tego Pan miłuje, kogo karze, chłoszcze każdego, którego za syna przyjmuje”. Trwajcież w karności. Bóg obchodzi się z wami jak z dziećmi. Jakiż to bowiem syn, którego by ojciec nie karcił? Wszelkie karcenie na razie nie wydaje się radosne, ale smutne, potem jednak przynosi tym, którzy go doświadczyli, błogi plon sprawiedliwości. Dlatego wyprostujcie opadłe ręce i osłabłe kolana. Czyńcie proste ślady nogami waszymi, aby kto chromy, nie zbłądził, ale był raczej uzdrowiony.
Hbr 12,5-7.11-13


To czytanie mszalne z wczoraj.

Czytam, słucham i... czuję się bezpiecznie. W tych obietnicach...kary jest coś takiego...co wszystko ustawia na swoim miejscu.
Jestem Jego dzieckiem bo On tak chciał. I Bogu dzięki, że ten Bóg właśnie mnie rozpieszcza, ale nie rozpuszcza. Że obiecuje, że będzie mnie wychowywał.


"Jak Matka pieści swe dziecię, tak ja was pocieszać będę, przy piersiach was poniosę, a na kolanach będę się z wami pieścić" (Iz 46, 13 i 12)

Wiem,że czasem dostanę po łapach. Ale też wiem, że to nie dlatego, że On jest złośliwy (o, jak On musi cierpieć, widząc, jak przypisuje się Mu wszelkie złośliwości i okrucieństwo). Czasem będzie mi źle, ciasno, niewygodnie, ale wiem jedno - On mnie wychowuje. Wychowuje mnie, bo chce. Bo nie jestem Mu obojętna. Rozumiem to jakoś, bo z tego samego powodu wychowuję swoje własne dzieci - bo je kocham.
Czuje się bezpiecznie, nawet jeśli wiem, że On w sytuacji podbramkowej przytrzyma mnie za fraki i to będzie bardzo dla mnie nieprzyjemne. Czuje się bezpiecznie, bo On wie lepiej. Bo...

Uznaj swym sercem, że jak wychowuje człowiek swego syna, tak twój Bóg, Jahwe, wychowuje ciebie" (Pp 8, 5).

Miłowałem Izraela, gdy jeszcze był dzieckiem,
i syna swego wezwałem z Egiptu.
Im bardziej ich wzywałem,
tym dalej odchodzili ode Mnie,
a składali ofiary Baalom
i bożkom palili kadzidła.
A przecież Ja uczyłem chodzić Efraima,
na swe ramiona ich brałem;
oni zaś nie rozumieli, że troszczyłem się o nich.
Pociągnąłem ich ludzkimi więzami,
a były to więzy miłości.
Byłem dla nich jak ten, co podnosi
do swego policzka niemowlę -
schyliłem się ku niemu i nakarmiłem go.
(Oz 11, 1-4)





Nieraz byłam wściekła, że On nie daje tego czy tamtego, że nie działa jak automat do Coca-Coli. Dziś wiem, że takiego Boga bym nie chciała. Miałabym wszystko, ale nie byłabym szczęśliwa. Miałabym wszystko, ale nie czułabym się bezpieczna. Tymczasem dzięki takiemu prawdziwemu Ojcu bezpieczna się czuję. Do głębi samej mojej istoty. Właśnie dlatego, że On przytula, ale i karci, kiedy trzeba.
Tylko takiego Boga mogę kochać - mądrego. I nade wszystko-prawdziwego.


Bóg mi świadkiem?

Mt 23,1.13-22 „Wówczas przemówił Jezus do tłumów i do swych uczniów tymi słowami: Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, bo zamykacie królestwo niebieskie przed ludźmi. Wy sami nie wchodzicie i nie pozwalacie wejść tym, którzy do niego idą. Biada wam, uczeni w Piśmie i faryzeusze, obłudnicy, bo obchodzicie morze i ziemię, żeby pozyskać jednego współwyznawcę. A gdy się nim stanie, czynicie go dwakroć bardziej winnym piekła niż wy sami. Biada wam, przewodnicy ślepi, którzy mówicie: Kto by przysiągł na przybytek, to nic nie znaczy; lecz kto by przysiągł na złoto przybytku, ten jest związany przysięgą. Głupi i ślepi! Cóż bowiem jest ważniejsze, złoto czy przybytek, który uświęca złoto? Dalej: Kto by przysiągł na ołtarz, to nic nie znaczy; lecz kto by przysiągł na ofiarę, która jest na nim, ten jest związany przysięgą. Ślepi! Cóż bowiem jest ważniejsze, ofiara czy ołtarz, który uświęca ofiarę? Kto więc przysięga na ołtarz, przysięga na niego i na wszystko, co na nim leży. A kto przysięga na przybytek, przysięga na niego i na Tego, który w nim mieszka. A kto przysięga na niebo, przysięga na tron Boży i na Tego, który na nim zasiada.”

Najniebezpieczniejsze kłamstwa – to prawdy nieco zniekształcone. – Georg Christoph Lichtenberg. O prawdzie naszych słów pisze w dzisiejszym komentarzu ks. Zenon Hanas. Posłuchajmy. „Twarde słowa łagodnego i cierpliwego Jezusa uderzają ze zdwojona siłą w nasze serca. Kilkakrotne Biada wam!, które pojawia się w Jego ustach, świadczy o tym, że nie chodziło o błahostki, ale o kwestie podstawowe. Te ostre słowa zwrócone były nie do jakiś przestępców czy nikczemników. Adresatami byli uczeni w Piśmie i faryzeusze; ludzie wykształceni, pobożni, zachowujący przepisy Bożego Prawa. Mieli oni też bez wątpienia dobre intencje i nauczając Bożych praw, chcieli służyć swojemu ludowi i współwyznawcom. Łagodny, kochający pokój Jezus podnosi głos i stawia poważne zarzuty: sami nie wchodzicie i nie pozwalacie wejść tym, którzy do niego idą. Nowych wyznawców czynicie dwakroć bardziej winnym piekła niż wy sami jesteście. Na zakończenie Pan Jezus krytykuje istniejącą wówczas praktykę składania przysięgi. Należy jednak zastrzec, że Panu Jezusowi nie chodziło o odrzucenie przysięgi jako czegoś złego. Przysięga jest bowiem potrzebna w niektórych sytuacjach w naszym życiu społecznym. Potrzeba przysięgi bierze się z obecności grzechu w naszym sercu. Gdyby nie było kłamstwa, przysięganie stałoby się bezcelowe. Gdyby nie grzech, wystarczyłoby nasze tak lub nie i sprawa byłaby rozstrzygnięta. Przysięga jest potrzebna tam, gdzie mamy do czynienia z sytuacją kryzysową, gdzie nie mamy zaufania do drugiej osoby. Przysięga funkcjonuje w takich sytuacjach poniekąd jako drugi świadek. O ile nie możemy przedstawić innego świadka, składamy przysięgę, że mówimy prawdę i na świadka przywołujemy Pana Boga. Przestrogi Pana Jezusa w Kazaniu na Górze dotyczą przysięgania w świecie powszechnej hipokryzji i obłudy. Takie były też najpoważniejsze zarzuty wobec faryzeuszy. Przysięganie hipokrytów jest farsą i zamiast służyć prawdzie służy kłamstwu. Módlmy się o dar czystości i prawdy naszych serc.” ks. Piotr Brząkalik, komentarz wygłoszony tutaj -Dodam od siebie - jakże to się wpisuje w teologię sakramentalnego małżeństwa, prawda?
I na koniec coś jeszcze:
„Żadna z Was nie może zwolnić się z tego obowiązku troski o zbawienie waszych mężów, dzieci, wnuków. W tym zadaniu nikt nie może was wyręczyć” – mówił opolski biskup pomocniczy Paweł Stobrawa w kazaniu do tysięcy pątniczek wypełniających kalwaryjskie wzgórze w Piekarach Śl. podczas dorocznej pielgrzymki kobiet i dziewcząt do sanktuarium Matki Sprawiedliwości i Miłości Społecznej, która miała miejsce 22 sierpnia br.


Cytat zaczerpnięty STĄD


12.7.10

Kapitalne

Powiem krótko, gość wymiata
PS Siostro Małgosiu, dzięki :)
http://www.viddler.com/explore/spotkanie/videos/1/

30.6.10

Dłonie

Mogą zabijać i przynosić pocieszenie, mogą dawać chleb i mogą odbierać życie. Ale mogą coś jeszcze. ludzkie dłonie...
Od siebie dodam jeszcze tyle, ze zawsze jakoś miałam przeczucie, ze dłonie kapłańskie, niezależnie do tego, jak jest sam ksiądz, mają w sobie to coś...


Kto ma najmocniejsze ręce w Polsce? Pudzianowski? Nie. Nawet cherlawy staruszek ksiądz jest od niego o niebo silniejszy. Przed jego dłońmi drżą same demony.Pamiętam, jak kiedyś w czasie modlitwy uwolnienia demon zaczął wrzeszczeć: „Nienawidzę was, kapłanów. Jesteście tak bardzo podobni do Niego!” – opowiada siostra Gertruda, przełożona klasztoru Służebnic Bożego Miłosierdzia w Rybnie. – Innym razem, przyparty do muru, zawył: „Macie potężny arsenał”. – „Jaki?” – spytał kapłan. Zły duch nie chciał odpowiedzieć. „O jakiej broni mówisz?” – pytał dalej w imieniu Jezusa egzorcysta. Demon wskazał na jego dłonie.

To fragment dłuższego artykułu Marcina Jakimowicza. Cały tekst można przeczytać TUTAJ

27.6.10

Nie mogłam się powstrzymać

..z racji pełnionych ról życiowych - mamy dwójki dzieci, jak również z racji zawodu, jako że stanowczo jestem przeciw ustawie "tzw przemocowej (toż to absurd w czystej postaci!), za genialną uznałam aranżację Wojciecha Cejrowskiego. Wypisz wymaluj pastisz PRLu, tyle tylko, ze realia współczesne - niestety. cóż robić? Obśmiać i nie dać się

No i podpisać
TO

15.6.10



Jezus mówi do duszy:

Dlaczego zamartwiacie się i niepokoicie? Zostawcie mnie troskę o wasze sprawy, a wszystko się uspokoi. Zaprawdę mówię wam, że każdy akt prawdziwego, głębokiego i całkowitego zawierzenia Mnie wywołuje pożądany przez was efekt i rozwiązuje trudne sytuacje. Zawierzenie Mnie nie oznacza zadręczania się, wzburzenia, rozpaczania, a później kierowania do Mnie modlitwy pełnej niepokoju, bym nadążał za wami; zawierzenie to jest zamiana niepokoju na modlitwę. Zawierzenie oznacza spokojne zamknięcie oczu duszy, odwrócenie myśli od udręki i oddanie się Mnie tak, bym jedynie Ja działał, mówiąc Mi: Ty się tym zajmij.




Sprzeczne z zawierzeniem jest martwienie się, zamęt, wola rozmyślania o konsekwencjach zdarzenia. Podobne jest to do zamieszania spowodowanego przez dzieci domagające się, aby mama myślała o ich potrzebach gdy tymczasem one chcą się tym zająć same, utrudniając swymi pomysłami i kaprysami jej pracę. Zamknijcie oczy i pozwólcie Mi pracować, zamknijcie oczy i myślcie o obecnej chwili, odwracając myśli od przyszłości jak od pokusy.

Oprzyjcie się na Mnie wierząc w moją dobroć, a poprzysięgam wam na moją miłość, że kiedy z takim nastawieniem mówicie: „Ty się tym zajmij”, Ja w pełni to uczynię, pocieszę was, uwolnię i poprowadzę.

A kiedy muszę was wprowadzić w życie różne od tego, jakie wy widzielibyście dla siebie, uczę was, noszę w moich ramionach, sprawiam, że jesteście jak dzieci uśpione w matczynych objęciach. To, co was niepokoi i powoduje ogromne cierpienie to wasze rozumowanie, wasze myślenie po swojemu, wasze myśli i wola, by za wszelką cenę samemu zaradzić temu, co was trapi.

Czegóż nie dokonuję, gdy dusza, tak w potrzebach duchowych jak i materialnych, zwraca się do mnie mówiąc: „Ty się tym zajmij”, zamyka oczy i uspokaja się! Dostajecie niewiele łask, kiedy męczycie się i dręczycie się, aby je otrzymać; otrzymujecie ich bardzo dużo, kiedy modlitwa jest pełnym zawierzeniem Mnie. W cierpieniu prosicie, żebym działał, ale tak jak wy pragniecie... Zwracacie się do Mnie, ale chcecie, bym to ja dostosował się do was. Nie bądźcie jak chorzy, którzy proszą lekarza o kurację, ale sami mu ją podpowiadają. Nie postępujcie tak, lecz módlcie się, jak was nauczyłem w modlitwie „Ojcze nasz”: Święć się Imię Twoje, to znaczy bądź uwielbiony w tej moje potrzebie; Przyjdź Królestwo Twoje, to znaczy niech wszystko przyczynia się do chwały Królestwa Twego w nas i w świecie; Bądź wola Twoja jako w niebie tak i na ziemi, to znaczy Ty decyduj w tej potrzebie, uczyń to, co Tobie wydaje się lepsze dla naszego życia doczesnego i wiecznego.

Jeżeli naprawdę powiecie Mi: „Bądź wola Twoja”, co jest równoznaczne z powiedzeniem: „Ty się tym zajmij”, Ja wkroczę z całą moją wszechmocą i rozwiąże najtrudniejsze sytuacje. Gdy zobaczysz, że twoja dolegliwość zwiększa się zamiast się zmniejszać, nie martw się, zamknij oczy i z ufnością powiedz Mi: „Bądź wola Twoja, Ty się tym zajmij!”. Mówię ci, że zajmę się tym, że wdam się w tę sprawę jak lekarz, a nawet, jeśli będzie trzeba, uczynię cud. Widzisz, że sprawa ulega pogorszeniu? Nie trać ducha! Zamknij oczy i mów: Ty się tym zajmij!”. Mówię ci, że zajmę się tym i że nie ma skuteczniejszego lekarstwa nad moją interwencją miłości. Zajmę się tym jedynie wtedy, kiedy zamkniesz oczy.

Nie możecie spać, wszystko chcecie oceniać, wszystkiego dociec, o wszystkim myśleć i w ten sposób zawierzacie siłom ludzkim albo – gorzej – ufacie tylko interwencji człowieka. A to właśnie stoi na przeszkodzie moim słowom i memu przybyciu. Och! Jakże pragnę tego waszego zawierzenia, by móc wam wyświadczyć dobrodziejstwa i jakże smucę się widzę was wzburzonymi.

Szatan właśnie do tego zmierza: aby was podburzyć, by ukryć was przed moim działaniem i rzucić na pastwę tylko ludzkich poczynań. Przeto ufajcie tylko Mnie, oprzyjcie się na mnie, zawierzcie Mnie we wszystkim. Czynię cuda proporcjonalnie do waszego zawierzenia Mnie, a nie proporcjonalnie do waszych trosk.

Kiedy znajdujecie się w całkowitym ubóstwie, wylewam na was skarby moich łask. Jeżeli macie swoje zasoby, nawet niewielkie lub staracie się je posiąść, pozostajecie w naturalnym obszarze, a zatem podążacie za naturalnym biegiem rzeczy, któremu często przeszkadza szatan. Żaden człowiek rozumujący tylko według logiki ludzkiej nie czynił cudów. Lecz na sposób Boski działa ten, kto zawierza Bogu.

Kiedy widzisz, że sprawy się komplikują, powiedz z zamkniętymi oczami duszy: Jezu, Ty się tym zajmij! Postępuj tak we wszystkich twoich potrzebach. Postępujcie tak wszyscy, a zobaczycie wielkie, nieustanne i ciche cuda. To wam poprzysięgam na moją miłość.

(Z pism sługi Bożego ks. Dolindo Ruotolo)

11.6.10

Niezwykle ważne

Przeczytajcie sami
TUTAJ
Co tu ukrywać - ja podpisałam

28.5.10

Ciarki mnie przeszły...


...gdy ostatnio zobaczyłam ten oto niezwykły obraz Jose Ribera: `La Trinidad' (1635-1636), który znajduje się w muzeum Prado w Madrycie i przeczytałam analizę wymowy tego malarskiego dzieła. dzieło to niezwykłe, pozostające w nurcie Compassio patris - współcierpienia Ojca. tak często widzimy różne odmiany piety, gdzie Maryja na kolanach trzyma martwe ciało swego Syna. tak bardzo wielu przywykło do nie wiadomo skąd wziętego obrazu surowego Ojca, który bez emocji przygląda się cierpieniu Syna. Tymczasem... tu jest inaczej. Tu jest Miłość. Jakże prawdziwy to obraz, jak prawdziwy... Kto nie wierzy, niech spojrzy w oczy Ojca na tym obrazie.

26.5.10

Przypadkiem...

...bo szukając zgoła czegoś zupełnie innego, trafiłam na pewną galerię zdjęć. jak to mobilizuje do modlitwy... Bo w końcu cóż po nas zostanie? "Buty i telefon głuchy..." jak pisał ks. Twardowski. A później... później nawet i tego nie będzie.

Zdjęć nie zamieszczam ze względu na prawa autorskie, ale kliknijcie w TEN LINK. Warto.

18.5.10

Ulubioności codzienne ;)

Tak krótko po 15.00 wpadłam na pomysł, by zamieścić tu moje ulubione modlitwy, szukając ich ( a raczej różnych ich muzycznych wersji), trafiłam na to, jak najbardziej w klimacie mojej duchowości, a poza tym fajnie wpadające w ucho:



Ulubiona moja wersja mojej ulubionej modlitwy


Jak tak już wklejam ulubioności moje, to choć to nie modlitwa, zabraknąć nie może tego:



No i ogólnie modlitwa - o modlitwie - jakież TO prawdziwe... Jaka TO prawda o człowieku:

Modlitwa modlącego się

słowa : Krzysztof Buszman
muzyka : Marcin Styczeń


Modlę się Boże do Ciebie - bo modlę Taką widać odczuwam potrzebę
Stąpając maluczkim twardo po ziemi
Tęsknię za niebem.

Modlę się Boże do Ciebie - bo modlę
O nic nie proszę, chęci mam szczere
Bo gdybym o coś Ciebie poprosił
To byłby interes.

Do Ciebie się modlę, Panie - mój Boże
Modlitwą łagodzę rozpaczy zarzewie
Beze mnie zaiste - istnieć nie możesz
A ja bez Ciebie.

Modlę się Boże do Ciebie - bo modlę
I myślę ja sobie przed tą podróżą
Że gdybyś istniał, a ja bym nie wierzył
Straciłbym dużo.

Modlę się Boże do Ciebie - bo modlę
Tym co powiem nie będę się chełpił
Gdyby nie było ludzi na ziemi
Kto by Cię wielbił ?

Do Ciebie się modlę, Panie - mój Boże
Wśród beznadziei co hula po świecie
I trwać mi daje wiara niezłomna
Że jesteś przecież.


I na koniec - SDM to cały mój ulubiony, ale w kontekście modlitwy warto przytoczyć TO:



Ty który śmieszne kawki
nauczyłeś latać
Ty który jesteś z tego
i nie z tego świata

Uchowaj dzisiaj od nienawiści
Moje serce moje oczy moje myśli

Ty który stworzyłeś
jaśminu gałązkę
Ty który orzech włoski
zawiązujesz w piąstkę

Zachowaj dzisiaj od nienawiści
Moje serce moje oczy moje myśli

Ty który ciepłym słońcem
napełniasz mieszkania
Ty który dałeś nam
trudne przykazania

Uratuj dzisiaj od nienawiści
Moje serce moje oczy moje myśli

Ty który kaczeńce
wymyśliłeś dla nas
A żaby nauczyłeś
nocnego kumkania

Odwróć dziś - proszę - od nienawiści
Moje serce moje oczy moje myśli

Ty który do morza
prowadzisz swe rzeki
Ty który zmęczonym
zamykasz powieki

Nachyl dziś - proszę - w stronę miłości
Moje serce moje myśli moje oczy

i Jeszcze TO

2.5.10

Maryjnie




I majowo tym samym, rzecz jasna.


Ta pieśń wywołuje we mnie całą gamę uczuć. I odniesienia do historii, i wspomnienia fascynujących wykładów z literatury średniowiecza na pierwszym roku mojej ukochanej polonistyki, i - wreszcie - jakąś taką nostalgię...

A tu, też bardzo mi przypadła do gustu, nowoczesna aranżacja tej pieśni, autorstwa Testimonium...




I na koniec - pofolguję swojemu zamiłowaniu do... hmmm... staropolszczyzny albo i staropolskości. Zamieszczam tylko fragment obszerniejszego artykułu, ale zapraszam do przeczytania całości, o TUTAJ

Podstawowym źródłem poznania staropolskiej pobożności maryjnej są nie tyle średniowieczne czy barokowe traktaty teologiczne (ilu je przeczytało?), co kazania (trafiały szerzej, ale też zacierały się w pamięci). Oraz słowa przez niepiśmienne społeczeństwo znane na pamięć, czyli pacierzowe „Zdrowaś Maryjo”, a także o wiele bogatsze w treści pieśni. Był to rodzaj samoczynnej katechezy i komentarz do skondensowanego przekazu ikonicznego, jaki za pierwszych Piastów był skromny – jako że karolińska formacja chrześcijaństwa, którą otrzymaliśmy, skłaniała się znacznie bardziej ku czci relikwii niż obrazów. Jeśli zestawić najstarsze zachowane polskie pieśni maryjne, łatwo zauważyć ich chrystocentryzm. Właściwym adresatem „Bogurodzicy” (XIII w.) jest syn Boży (Bożyc), a osobami pośredniczącymi – Maryja i Jan Chrzciciel. Plastyczna kompozycja tej modlitwy wstawienniczej do Chrystusa-Sędziego, zwana „Deesis”, znana od dawna w sztuce bizantyńskiej, przyjęła się na Zachodzie w XI-XIII w. Pieśni z XV w. wyrażają to samo ufne oczekiwanie. „Miła Panno racz nas wspomóc (...). Wierzymy, iż cię wysłusza ten, jen wszytkim światem rusza”. Liczne zwrotki rymują ewangeliczne opisy Zwiastowania, Narodzenia, Ukrzyżowania, Zmartwychwstania, nasycone teologią zbawienia, nie oddzielając od Chrystusa tej, która jest „na zyskanie tego świata przez owoc swego żywota, Panna wielmi święta”. Każda z 11 zwrotek tej pieśni („Zdrowaś, Królewno wyborna”) z 2. połowy XV w. jest prośbą, by u „Chrysta nazareńskiego” wstawiła się „Matka nasza miłosierna”, co rodząc Boga, „zbawienie ludzkie zrządziła”. Przeto „słodkie twoje Wspominanie – ty nam drogę ukazujesz”. Mnóstwo ludzi śpiewając te słowa, patrzyło na obraz Hodegetrii – Wskazującej Drogę, czyli wizerunek Maryi wskazującej na trzymanego Syna, który jest Drogą, Prawdą i Życiem. W Małopolsce, gdzie w XV w. co czwarty kościół nosił wezwanie maryjne, najbardziej rozpowszechnione ujęcie Hodegetrii było gotycką wersją bizantyńskiej ikony (dziś np. w Bytomiu, Kątach, Płokach, Rudawie, Rychwałdzie), zwanej przez historyków sztuki Madonną Piekarską (dziś w katedrze w Opolu) lub Doulebską. Przedstawiała, podobnie jak częstochowska, Matkę z Dzieckiem o twarzy młodzieńca, który gestem błogosławiącej prawicy przekazuje wiernym przedwieczną mądrość, zawartą w trzymanej księdze. Bogurodzica chce oddać Syna wszystkim, którzy mu uwierzyli. Ona tronem łaski, z którego Logos wcielony naucza. Jej wskazujący Emmanuela gest to także: „Zróbcie wszystko, cokolwiek wam powie” (J 2, 5) z Kany Galilejskiej.
(...)
W polemiczno-apologetycznych wystąpieniach autorzy katoliccy przywoływali postanowienia Soboru Trydenckiego, który przypomniał, że obrazy czci się nie dlatego, „żeby w nich jakie bóstwo albo moc jaka była, dla której by je czcić miano. Albo żebyśmy od nich czego żądać albo prosić mieli jako poganie czynili”. Cześć odnosi się do przedstawionej postaci. Z woli soboru i synodów duchowni mieli przypominać wiernym naukę, która odrzucając oskarżenia innowierców, jednocześnie korygowała dewiacje masowej pobożności, traktującej czczone wizerunki jak rodzaj obecności namalowanej persony, żywego organu czy zamieszkania jej mocy.

I dlatego rażą mnie, dość często jednak spotykane (ostatnio widziałam nawet w pewnym klasztorze), wizerunki Matki Częstochowskiej, z których wycięto Jej Syna. Wszak to kompletnie zmienia pierwotną wymowę "maryjności"

Krótko, bo z doskoku, ale sprawa ważna

Niestety nie mam czasu wstawiać jakiegoś bannera czy innego graficznego wyróżnika, ale zerknijcie proszę.

TUTAJ

20.4.10

Na szybko

Oj, dawno mnie tu nie było, wiele się zmieniło u mnie od ostatniego mojego pobytu tutaj, zostałam mama drugiego łobuza (zdecydowanie przed terminem, bo powinien urodzić się pojutrze, a ma już ponad miesiąc). Nie było mnie dawno, a i weny do pisania jakoś brak, ale weszłam tu w końcu, zaispirowana wczorajszym czytaniem bloga Kamili z Zakamarka, która zalinkowąła niesamowicie nakręcony zbiór epitafiów. Linkuje więc go tutaj i ja, bo- myślę - wart jest tego. To historie postrzepione, ułamkowe - z listów, fotografii, wspomnień. Ale boleśnie prawdziwe.

Epitafia Katyńskie

To tylko, albo aż, 44 historie spośród 22 tysięcy.. Prywatnie dodam, że najbardziej mi utkwił w pamięci obraz tysięcy miniaturowych zdjęć legitymacyjnych i historia ostatniego kapelana obozu...
I na koniec - jest pewien cżłowiek, jeden z 432, którzy ocaleli - nieżyjący już Stanisław Swianiewicz. Postanowiłam przeczytać jego wspomnienia i cudem (bo nakład jego książki pt "W cieniu Katynia"wykupiono, tez w antykwariatach) udało mi się przez internet te książkę kupić w jakimś zapomnianym antykwariacie. Oto historia Swianiewicza

I na koniec: dziwi to mnie samą, ale im starsza jestem, tym bardziej dotyka mnie Historia. ta dziejąca się teraz (aż nie chce się wierzyć, ze żyjemy w środku tej wielkiej historii, stąd tak trudno mi wciąż w katastrofę pod Smoleńskiem tak naprawdę uwierzyć, ale synowi wytłumaczyłam co się stało, może zapamięta i to w nim odżyje, gdy będzie o tym czytał w szkole w podręcznikach historii) i ta sprzed lat. Tak po cichu myślę, że jak się ma dzieci, to bardziej się przeżywa to wszystko, bo w wielkiej Historii przestaje sie widzieć abstrakcję, a zaczyna dostrzegać dramaty konkretnych ludzi, które składają się na dramat kraju. I to chyba tak ma być, bo kraj nie jest przecież abstrakcją. tym bardziej nie jest nią Naród. (Kiedyś miałam alergię na takie tematy, jak to się mówiło "bogoojczyźniane". Ale czas zrobił swoje - zaczyna się rozumieć.... Choć bezmiaru tragedii nie zrozumie się nigdy.