24.11.09

Chrystus Król

Z niedzielnego kazania utkwiła mi w pamięci szczególnie jedna refleksja: Dziś Jezusa się nie skazuje na ukrzyżowanie. Dziś się mówi, że jest niedemokratyczny. Gdy w USA tłumaczy się młodzieży, na czym polega uroczystość Chrystusa Króla, młodzi otwierają oczy ze zdumienia, a potem oburzają się: jak to Król? Przecież to niedemokratyczne.



Władcę musi wybrać naród w głosowaniu. Co to za jakiś król samozwaniec?! Mnie,przyznam szczerze, to Królestwo przez duże K też nie przekonuje jakoś. Nie oburza, ale nie do końca tak do mnie dociera. Pewnie dlatego, że według ludzkich kategorii jest królestwem dziwnym. Z Królem w cierniowej koronie.

Kiedy Jezus żył na ziemi, nikt nie uważał Go za króla. Nikt też nie podejrzewał, że może być królem. On sam, gdy kilkakrotnie próbowano obwołać Go królem, nie zgodził się na to. Nigdy też za czasów swej publicznej działalności nie powiedział o sobie, że jest królem. Tak więc oskarżenie ze strony faryzeuszów, że Jezus czyni siebie królem, było równie kłamliwe jak wszystkie inne. Owszem, Jezus bardzo wiele mówił o Królestwie Bożym, ale zawsze podkreślał, że jest to zupełnie inne królestwo niż to, o którym myśleli Jego słuchacze. Kiedy zaś matka synów Zebedeusza prosiła, aby jej synów umieścił w swym królestwie po swej prawie i lewej stronie, odpowiedział jej bardzo ostro: „Nie wiecie, o co prosicie...” podkreślając po raz kolejny, że nawet Jego najbliżsi nie rozumieli natury Królestwa, które głosił. Tak zresztą jest i do dziś. Nikt nie zna natury tego Królestwa, jeśli go nie oświeci Duch Prawdy.

Jezus, owszem, wyznaje w końcu, że jest królem, ale czyni to w takiej chwili, że nikt już nie może mieć wątpliwości co do absolutnej odmienności jego Królestwa od wszystkich innych królestw. Dokonuje tego w najgorszym po ludzku momencie, wtedy, kiedy Jego sprawa jest już przegrana, a zguba postanowiona – w czasie procesu prowadzonego przez Piłata. W tamtych okolicznościach Jego wyznanie mogło być tylko przedmiotem kpin i szyderstwa i tak też się stało. Jezus nie zgodził się na to, aby Mu nałożono prawdziwą, złotą koronę królewską i dano do ręki złote berło, żeby Go odziano prawdziwym królewskim płaszczem purpurowym, ale przyjął bez protestu koronę z ciernia, trzcinę zamiast berła i strzęp czerwonego żołnierskiego płaszcza. Zamiast korony chwały, przyjął koronę hańby. Jest więc swoistym wyrazem niezrozumienia najgłębszych intencji naszego Pana zdejmowanie Mu korony cierniowej i nakładania korony ze złota, której On nigdy ani nie nosił, ani nie chciał, co więcej, przed którą się bronił. Jego korona z ciernia przemawia o wiele mocniej niż złoto, a żołnierski płaszcz nasiąknięty Jego krwią jest o niebo cenniejszy niż najszlachetniejsza purpura królewska. Takie oznaki swego Królestwa Pan sam sobie wybrał, choć jest nam to bardzo nie na rękę i kłóci się z naszym poczuciem godności i estetyki. Chętnie uczcilibyśmy Go, jak tamci, co Go chcieli obwołać królem, wspaniałymi znakami ziemskiego panowania. Czynimy to nawet, ale musimy być tu bardzo ostrożni.

ks. Stanisław Łucarz SJ



Ale jest coś jeszcze. Jeszcze jeden problem. Może kilka wieków było łatwiej. Dziś nie wiemy z osobistego doświadczenia, kim jest król i czym jest królestwo. Owszem, mamy w Europie monarchie, ale w jednej z nich jest na przykład tak, że król może odczytać tylko to, co mu napisze i zatwierdzi premier. Dziś już nie widać sensowności, potrzeby monarchii. Tak trudno w dobie demokracji zrozumieć sens, pozytywny sens królestwa. Z kazania, które wspomniałam na początku, wyłania się jeszcze jedna myśl-gdyby w Kościele obchodzono uroczystość Chrystusa Prezydenta, cieszyłaby się dużo większym zrozumieniem i poparciem. Ale Chrystus Król? Takie to niemodne, staroświeckie. A tymczasem On powiedział na pytanie Piłata: Tak. Jestem Królem. Prosto z mostu. TAK. Żeby to niezrozumiałe królestwo jakoś oswoić, człowiek radzi sobie z nim jak może. Widzę po sobie, jak nieświadomie sprowadzam Jezusowe bycie Królem do jakiejś metafory, do tego, że ma być Królem w moim życiu, w moim sercu. Kimś na kształt mojego prywatnego Boga. Ale tu Kościół jest nieubłagany. Mówi wyraźnie. Uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata. Od biedy jestem jeszcze w stanie sobie wyobrazić czyjeś bycie królem w jakimś państwie. Ale król Europy czy świata? A wszechświata? No dobra. Wiem, że to Jego dziełem są gwiazdy itd itp, ale żeby od razu Król? Tak absolutnie wszystkiego? I tak sobie myślę- dlaczego martwię się o tyle głupot, skoro Król wszechświata chce być i ze mną i we mnie, pozwalać mi przyjmować się w Komunii. W głowie mi się nie mieści, że Król Wszechświata może kochać każdego z nas tak z osobna jakby był jedyny na świecie albo we wszechświecie. A jednak... W głowie mi się nie mieści Król. I to taki Król. Stąd pewnie i łatwo uciec. Sprowadzić Go do takiego0króla z bajki. Trudno jest być dzieckiem z królewskiego rodu. I to takiego rodu. I na koniec jeszcze fragment innych rozważań. Był sobie kiedyś człowiek, który bardzo chciał być Bogiem. Wreszcie Bóg się zgodził i nowi: dobrze, na dwa dni bądź Bogiem. Potrafisz wszystko. Możesz robić z tego użytek przez ten czas. Facet szczęśliwy umówił się z kobietą. By było bardziej romantycznie, przybliżył księżyc. Potem jeszcze trochę i trochę. Tak, by był większy. W końcu kobieta wychodzi na balkon, zachwycona, zakochana, cudna atmosfera. Facet odprowadza kobietę do domu przy tym świetle księżyca. Potem idzie spać. Wstaje rano, włącza telewizor. Na każdym kanale w serwisie informacyjnym w kółko jedną wieść- ogromne powodzie zalały 3/4 drugiej półkuli. Przypływy spowodowane działaniem księżyca. Facet myśli: no ale narobiłem. A tak chciałem dobrze. Pozwólmy Bogu być Bogiem. Królem. Wydaje nam się że sami byśmy zorganizowali świat lepiej. Oho, pewnie byśmy narozrabiali bardziej niż ten facet. W końcu każdy z nas chciałby być Bogiem, prawda?


18.11.09

Trudno...


Trudny czas przechodzę ostatnio. Linkuję, bo trudno pisać jeszcze raz to samo, a inaczej. Nie czas, nie miejsce, nie temat to na takie łamigłówki stylistyczne, a chcę oddać coś bardzo ważnego dla mnie. Coś, co też wpłynęło i na moja relację do Boga, i na macierzyństwo.

LINK

7.11.09

Zauroczył mnie...


...ten utwór, a raczej sposób jego wykonania już dawno, kiedy przez całą ostatnią Wielką Sobotę 2009 wciąż powracał w radio. (Trzeba chwilę poczekać, trochę się ładuje)




Ale nie tylko na Wielką Sobotę się nadaje. Nie wiem, dlaczego nie przyszło mi do głowy zamieścić tego tutaj wcześniej. Jeśli komuś się podoba, można legalnie pobrać TUTAJ

29.9.09

Zawieszam bloga

Chce pisać, a i owszem, bardzo, bardzo, ale - niestety- nie daje rady. Znalezienie sie przede komputerem graniczy u mnie z cudem - z prostej przyczyny - mam pod opieką zywiołowego syna dwulatka i drugą pociechę w drodze. Czuję się po prostu fatalnie, po nocach własciwie nie śpię, ku swojej rozpaczy, bo w ciąży przecież powinnam, tak więc znikam na czas jakiś. Chcę wrócić, ale jak i kiedy - czas i moje samopoczucie pokaże.

23.9.09

Krótko





Bywam tu rzadko ostatnio, bo zdrowie nie pozwala, i obowiązki rodzinne też, ale dziś nie wytrzymałam. Powiem więc krótko. jestem oburzona absurdalnością wyroku sądu i tym, że próbuje sie zakneblować tych, co czarne nazywają czarnym, a białe białym. Próbuje się zakneblować, posługując się absurdalną paralogiką.


http://info.wiara.pl/doc/335083.Autorska-logika-sedzi-Soleckiej


http://info.wiara.pl/doc/335151.Szef-KAI-Sad-godzi-w-fundamenty-demokracji


http://info.wiara.pl/doc/335093.W-Cejrowski-Wojna-z-Kosciolem-trwa



http://info.wiara.pl/doc/335049.T-Terlikowski-Nie-godzimy-sie-na-zamykanie-ust

Tak, trzeba by zebrać ileś tysięcy podpisów. Może na przyszły raz się Wysoki Sąd zreflektuje i do demokracji i praw logiki odwoła?!

28.8.09

Kobieciarz i sekciarz doktorem Kościoła...

No tak, bo dziś świętego Augustyna. Jak ja lubię tę postać... Zresztą lektura jego "Wyznań" postawiła kropkę nad i w moim nawróceniu przed laty. Zbierało sie we mnie, zbieralo na to nawrócenie, ale to Augustyn mi dał ostatecznego kopniaka i przeważyl szale. A po latach doceniłam i postać św. Moniki, jego matki. Upartej tak, że pewnie on przez te lata miał jej dość. Chodziła za nim wszedzie, jeździła, gderała. Ale nie to mi w niej imponuje. Modliła się za niego latami. Uparta, niemozebnie uparta. I wymodliła...

Pochodziła z rodziny chrześcijańskiej, najprawdopodobniej pochodzenia berberskiego, wyszła za mąż za poganina, Patrycjusza, który był urzędnikiem.

"Św. Augustyn i św. Monika" (1846), obraz autorstwa Ary Scheffer.

W wieku 23 lat Monika urodziła pierwszego syna – znanego dzisiaj jako św. Augustyn. Potem miała jeszcze jednego syna Nawigiusza i córkę, której imię nie jest znane. Popędliwy mąż pod wpływem św. Moniki przyjął przed śmiercią chrzest (371). Dorastający Augustyn zaczął sprawiać jej kłopoty, wybierając hedonistyczny styl życia. Związał się z sektą manicheistyczną i zaczął wierzyć w ich naukę. Monika nie zrażając się trudnościami modliła się za niego, błagając Boga o nawrócenie Augustyna. Obawiając się o swego syna Monika wyjeżdżała za nim do Kartaginy, Rzymu i Mediolanu. Kiedy biskup poznał przyczynę jej smutku, prorokował: "Matko, jestem pewien, że syn tylu łez musi powrócić do Boga".

W Mediolanie Augustyn poznał św. Ambrożego i pod wpływem jego nauk przyjął wraz z Alipiuszem i Adeodatem, 24 lub 25 kwietnia chrzest. W drodze powrotnej do rodzinnej Tagasty, w Ostii zachorowała na febrę i zmarła.

Ciało św. Moniki zostało złożone w Ostii w kościele św. Aurei. W 1162 r. augustianie zabrali je do Francji i umieścili w Arrouaise pod Arras. W 1430 r. zostało przeniesione do Rzymu i umieszczono w kościele świętego Tryfona, który później przemianowano na kościół św. Augustyna.

Świadectwo o życiu swojej matki Augustyn złożył w Wyznaniach. One też są jej najwcześniejszym życiorysem.

Pierwotnie wspomnienie św. Moniki obchodzono 4 maja w wigilię domniemanego nawrócenia św. Augustyna, w czasie reformy kalendarza (1969) zostało przeniesione na dzień 27 sierpnia (wspomnienie św. Augustyna przeniesiono na 28 sierpnia).

Św. Monika jest patronką kobiet chrześcijańskich, matek, wdów, kobiet zamężnych, tych które przeżywają kłopoty małżeńskie i nieudane małżeństwa, kobiet, które zawiodły się na dzieciach lub mają z dziećmi kłopoty, kobiet będących ofiarami cudzołóstwa, alkoholizmu, złorzeczeń i oszczerstw. Do niej odprawia sie modlitwy w intencji ratowania duszy dziecka, męża.

W ikonografii Monika przedstawiana jest jako matrona lub w welonie wdowy; trzyma księgę, krucyfiks albo różaniec. Czasami – nawiązując do syna Moniki, Augustyna – przedstawia się ją jako augustiankę.

(Wikipedia)


Niedawno za, bagatela, niecałe 20 zł udało mi się kupić książkę, którą bardzo chciałam mieć - "Wyznania" św. Augustyna właśnie.




Późno Cię umiłowałem, Piękności tak dawna a tak nowa, późno Cię umiłowałem. W głębi duszy byłaś, a ja się błąkałem po bezdrożach i tam Ciebie szukałem, biegnąc bezładnie ku rzeczom pięknym, które stworzyłaś. Ze mną byłaś, a ja nie byłem z Tobą. One mnie więziły z dala od Ciebie - rzeczy, które by nie istniały, gdyby w Tobie nie były. Zawołałaś, rzuciłaś wezwanie, rozdarłaś głuchotę moją. Zabłysnęłaś, zajaśniałaś jak błyskawica, rozświetliłaś ślepotę moją. Rozlałaś woń, odetchnąłem nią - i oto dyszę pragnieniem ku Tobie. Skosztowałem - i oto głodny jestem, i łaknę. Dotknęłaś mnie - i zapłonąłem tęsknotą za pokojem Twoim. [...]



26.8.09

Czarna Madonna

Dziś uroczystość Matki Bożej Częstochowskiej.



Na pielgrzymce pieszej byłam tylko raz, iu to bynajmniej nie w tym roku, bo tak mi się życiowe okoliczności ułożyły, ale ta modlitwa od zawsze kojarzy mi się z pielgrzymką. I tak intuicyjnie wyczuwam moc tej modlitwy. Nie umiem powiedzieć, dlaczego, tak po prostu.
A nawiasem mówiąc, nie zdarzyło mi sie jeszcze, bym o cokolwiek prosiła za wstawiennictwem częstochowskiej Maryi i tego nie otrzymała. Ba, na rzeczonej pielgrzymce wychodziłam sobie męża, choć to wcale nie na pielgrzymce go poznałam. Ech, pisać by długo.

Pomnij, o Najświętsza Panno Maryjo,
że nigdy nie słyszano,
abyś opuściła tego, kto się do Ciebie ucieka,
Twej pomocy wzywa, Ciebie o przyczynę prosi.
Tą ufnością ożywiony, do Ciebie, o Panno nad pannami i Matko
biegnę, do Ciebie przychodzę,
przed Tobą jako grzesznik płaczący staję.
O Matko Słowa, racz nie gardzić słowami moimi,
ale usłysz je łaskawie i wysłuchaj. Amen.

To modlitwa pierwszych wspólnot chrzescijańskich.

Pochodzenie nazwy Jasna Góra


Początkowo nazwę kojarzono z białymi, bezdrzewnymi szczytami wapiennymi. Po raz pierwszy określenie Jasna Góra (Clarus Mons) pojawiło się w dokumencie z 1388 roku. Nazwę tę nadali wzgórzu Paulini - zakonnicy przybyli z Węgier, gdzie ich macierzysty klasztor Św. Wawrzyńca określano jako: In Claro Monte Budensi (na Jasnej Górze w Budzie).

Zakon Paulinów


Zakon Paulinów powstał w połowie XIII wieku, a jego założycielem był błogosławiony Euzebiusz. Za patriarchę obrał św. Pawla z Egiptu żyjącego na przełomie III i IV wieku i tak powstał Zakon Św. Pawła, Pierwszego Pustelnika, zwany Zakonem Paulinów. Największy rozkwit tego zgrupowania nastąpił na Węgrzech i w byłej Jugosławii, ale też w innych krajach. Kres istnienia Zakon przyszedł w wieku XIX, kiedy z 206 klasztorów Paulinów pozostały tylko 2 - na Jasnej Górze i w Krakowie na Skałce.

Obecnie ten Zakon ponownie się rozwija, a jedną z placówek jest w USA tzw. Amerykańska Częstochowa w Doylestown. Siedzibą najwyższego przełożonego - Generała Zakonu jest Jasna Góra.

Fundacja klasztoru Paulinów na Jasnej Górze


Założenie klastoru Paulinów na Jasnej Górze związane jest z Ludwikiem Andegaweńskim, królem węgierskim i polskim (1370-1382) i jego krewnym - księciem Władysławem Opolczykiem. Na ich życzenie (prawdopodobnie w celu wzmocnienia w Polsce pozycji króla węgierskiego) w czerwcu 1382 roku do Częstochowy przybyła grupa kilkunastu Paulinów obejmując w posiadanie wzgórze jasnogórskie wraz z drewnianym kościółkiem pod wezwaniem Wniebowzięcia Najświętszej Maryi Panny. Uroczystej fundacji dokonał książę Władysław Opolczyk w dniu 9 sierpnia 1382 roku.
Nie zapewniała ona jednak utrzymania większej liczby zakonników, stąd król Polski Władysław Jagiełło (1386-1434) "imieniem własnym i swej ukochanej małżonki - Jadwigi" dokonał 24 lutego 1393 roku nowej fundacji z udziałem najwyższych dostojników państwa polskiego.

Obraz na Jasnej Górze


Najcenniejszym skarbem i tajemnicą Jasnej Góry jet Obraz Matki Bożej, zwanej Jasnogórską albo Częstochowską. To właśnie On w szczególny sposób przyciąga pielgrzymów ze wszystkich stron świata, którzy w modlitwie ofiarowują Matce Bozej swe tajemnice, prośby, zmartwienia i pragnienia...

Z jednej strony historia Obrazu Jasnogórskiego otoczona jest legendą, tajemnicą, tradycją ustną, z drugiej zaś strony badacze i historycy sztuki pragną dojść prawdziwego rodowodu tego dzieła. I tak wg legendy Obraz namalował Św. Łukasz Ewangelista na drewnie pochodzącym ze stołu Najświętszej Rodziny. Później został On przewieziony z Jerozolimy do Konstantynopola i złożony w świątyni, skąd książę ruski Lew urzeczony Jego pięknością, po usilnych prośbach otrzymał bezcenną relikwię od cesarza Konstantyna i przewiózł ją na Ruś. Tutaj Obraz zasłynął cudami, a kiedy Ludwik Węgierski prowadził na Rusi walki, Obraz ukryto w bełskim zamku. Odnalazł Go tam nowy zarządca Rusi - Władysław Opolczyk, który przewiózł dzieło do Opola.

Z samym przewozem też związana jest legenda, która mówi, jakoby konie nie chciały ruszyć z miejsca dotąd, póki Opolczyk nie złożył ślubowania, iż w miejscu złożenia Obrazu wybuduje kościół na chwałę Boga i Błogosławionej Maryi Panny i Wszystkich Świętych oraz ufunduje klasztor dla Paulinów. Tak oto Święty Obraz znalazł się w Częstochowie, gdzie zasłynął licznymi cudami i łaskami.

Z kolei badania źródeł historycznych podają, iż Cudowny Obraz Matki Bożej przybył na Jasną Górę 31 sierpnia 1384 roku, podarowany Paulinom przez Władysława Opolczyka (choć dla ciągłości jubileuszu przyjmuje się, że Obraz przybył na Jasną Górę w 1382 roku wraz z Paulinami). Już wówczas dzieło otoczone było wielowiekowym kultem, tradycją cudownych łask zdziałanych za Jego przyczyną, stąd szybko stał się nieocenioym skarbem tutejszego sanktuarium.

Ogromną sławę i kult Obrazu potwierdzał historyk Jan Długosz (1415-1480), urodzony nieopodal Częstochowy, często pielgrzymujący na Jasną Górę.
źródło





Z Jasną Góra związany jest tez pewien tekst siedemnastowieczny, anonimowy, który sam w sobie, jak pamiętam, był pasją mojej pani profesor na polonistyce - tej od literatury baroku:






24.8.09

Osobiście

Modlitwa dziś chodząca za mną, osobista, Dawidowa, a jednak publicznie dostepna. Dziś bliska mi szczególnie, ze względów różnych. Dająca poczucie bezpieczeństwa...Jest w niej głębia. Głębsza niż do tej pory myślałam. Głębia, która odkryłam... niedawno.




Panie, przenikasz i znasz mnie,
2 Ty wiesz, kiedy siadam i wstaję.
Z daleka przenikasz moje zamysły,
3 widzisz moje działanie i mój spoczynek
i wszystkie moje drogi są Ci znane.
4 Choć jeszcze nie ma słowa na języku:
Ty, Panie, już znasz je w całości.
5 Ty ogarniasz mnie zewsząd
i kładziesz na mnie swą rękę.
6 Zbyt dziwna jest dla mnie Twa wiedza,
zbyt wzniosła: nie mogę jej pojąć.
7 Gdzież się oddalę przed Twoim duchem?
Gdzie ucieknę od Twego oblicza?
8 4 Gdy wstąpię do nieba, tam jesteś;
jesteś przy mnie, gdy się w Szeolu położę.
9 Gdybym przybrał skrzydła jutrzenki,
zamieszkał na krańcu morza:
10 tam również Twa ręka będzie mnie wiodła
i podtrzyma mię Twoja prawica.
11 Jeśli powiem: «Niech mię przynajmniej ciemności okryją
i noc mnie otoczy jak światło»:
12 sama ciemność nie będzie ciemna dla Ciebie,
a noc jak dzień zajaśnieje:


13Ty bowiem utworzyłeś moje nerki,
Ty utkałeś mnie w łonie mej matki.
14 Dziękuję Ci, że mnie stworzyłeś tak cudownie,
godne podziwu są Twoje dzieła.
I dobrze znasz moją duszę,
15 nie tajna Ci moja istota,
kiedy w ukryciu powstawałem,
utkany w głębi ziemi.



16 Oczy Twoje widziały me czyny
i wszystkie są spisane w Twej księdze;
dni określone zostały,
chociaż żaden z nich [jeszcze] nie nastał.

17 Jak nieocenione są dla mnie myśli Twe, Boże,
jak jest ogromna ich ilość!
18 Gdybym je przeliczył, więcej ich niż piasku;
gdybym doszedł do końca, jeszcze jestem z Tobą.



(Ps 139 2-18)

23.8.09

W chmurach

Trudno jakoś tak po przerwie wrócic. nie, nei dlatego, że nie ma o czym pisać - bo jest. Raczej dlatego, że obowiązków przybyło, a z czasem przybędzie jeszcze więcej, a czas z gumy nie jest. Tak więc wpisy będą raczej krótkie, ale - mam nadzieje - treściwe.
Dziś garść refleksji moich sprzed trzech tygodni.
Pierwszy raz w życiu - jadąc akurat do swojego ulubionego kraju na wakacje - lecieliśmy samolotem.
Tak jak myślałam - że się bać nie będę. I nie bałam. Ale refleksje dotyczą czegoś innego. Ten rozpęd przy startowaniu, hamowanie przy lądowaniu - przeżycia niezwykłe, ale jest coś jeszcze. Wznosisz się, widzisz wszystko malutkie, samolot gna jak oszalaly, a tobie wydaje się, że w miejscu stoi. Zupełnie inne proporcje.


Widzisz, że wszystko jest tak naprawdę względne.
I tak myślisz - tak właśnie Bóg patrzy na świat. Widzi go z góry, jeszcze bardziej z góry niż my w tym samolocie. A my tam na dole zagubieni we własnych szczegółach, we własnym centrum życia. A On - patrzy w tym ogóle i w szczególe, widzi wszystko z góry, jako takie malutkie, malutkie, a mimo to widzi i robaka każdego. I żaden nie jest Mu obojętny. Czy to nie jest niesamowite?

1.8.09

Wypatrywać księdza

W ostatnim poście pisałam, a raczej przytoczyłam tekst o modlitwie za kapłanów. Dziś chcę dodać coś jeszcze.
Pamiętam taki fragment z "I boję się snów" Wandy Półtawskiej - jej dziennika wspomnień z obozu hitlerowskiego dla kobiet w Ravensbrueck. Po kilku latach pobytu w tym obozie dla wtereanek otwarła się możliwość nielegalnego przemycania chleba i informacji przez mężczyzn, którzy byli opodal w męskim obozie zatrudnieni do rozładowania statku nad jeziorem. Przemycano więc chleb, listy, grypsy itd. Ci mężczyźni to byli Polacy, pewnego dnia opowiedzieli, że mają w swoim obozie Francuza - księdza. Jakiś czas potem, wśród listów niespodziewanie ktoś podał tym dziewczynom i kobietom metalowe pudełeczko. W środku były... konsekrowane Hostie. Mężczyzna nie mógł się przedostać do obozu, wszystko było robione po tajniaku, stąd cudem i tak było przemycenie tych Hostii. Kiedy ten fragment w oryginale się czyta, ciarki przechodzą po plecach. Dlatego tej historii komentować nie będę, bo się po prostu tego zrobić nie da. Wobec tajemnicy kapłaństwa, wobec konieczności dla nas tego kapłaństwa można tylko zamilknąć i modlić się.


Jesteście nam potrzebni, bardzo potrzebni. Wy, księża, których znamy po imieniu, po nazwisku, nasi przyjaciele i duchowi towarzysze. I wy - księża zupełnie obcy, których raz może widzieliśmy, u których raz się spowiadaliśmy - nie więcej. Gdyby nie wy - Jezus nigdy by do nas nie przyszedł tak blisko, tak namacalnie, tak bezpośrednio, tak po prostu. Przecież każda spowiedź, nawet taka, przy ktorej ksiądz nas okrzyczał czy miał zły humor - mogła być tą naszą ostatnią... co byśmy bez Was zrobili....

Usiedlibyśmy nad rzekami Babilonu aby płakać...


I na koniec - potrzebni nam są też księża, którzy dopiero przyjdą. Jedna ze współczesnych mistyczek, nie pamiętam już, czy gloria Polo, czy Helen Quinlan powiedziała na podstawie objawień, które miała, że Bóg, dając kapłana, sam sobie sprawia przyjemność i robi prezent.







A tak zupełnie obok tematu - wyjeżdżam, właściwie już wczoraj wyjechałam, a post dzisiejszy pisany był z wyprzedzeniem, i do 19 sierpnia nie będzie mnie na blogu, ale wrócę, wrócę.

31.7.09

Coś bardzo, bardzo, bardzo ważnego

Jednak... Jednak udało mi się skądś w domu wygrzebać zastępczą klawiaturę do tej zepsutej w laptopie. I bardzo dobrze, bo właśnie miałam wstawić coś bardzo ważnego:

Najpierw link:
http://www.kaplani.com.pl


Co my byśmy bez nich zrobili?



Marcin Jakimowicz: Księża specjalnej troski. "Gość Niedzielny" 31/2009
Siedmiu na jednego? Ładnie to tak? Ładnie. Siedem osób w Margaretce otacza księdza modlitwa nawet po jego śmierci. Siostry w Rybnie padają na kolana w sytuacjach podbramkowych, a najpopularniejsi święci XXI wieku wołają: Koniecznie módlcie się za kapłanów!Proszę was, módlcie się za mnie za życia i po mojej śmierci – prosił w Kalwarii Zebrzydowskiej Jan Paweł II. Wielu zdziwiły te słowa. To kapłan – w ocenie Polaków – jest specem od modlitwy. Zakorzenieni w Kościele wiedzą jednak, jak bardzo księża potrzebują naszej modlitwy. „Bóg wybrał właśnie to, co głupie w oczach świata, aby zawstydzić mędrców, wybrał to, co niemocne, aby mocnych poniżyć” – nauczał Koryntian św. Paweł.




Mówi się nawet: Mamy takich kapłanów, jakich sobie wymodliliśmy. Znany rekolekcyjny „guru” o. Jozo Zovko prosi ludzi przyjeżdżających na rekolekcje do Szirokiego Briegu w Hercegowinie: – Proszę was jak brat, jak na spowiedzi. Módlcie się za nas, kapłanów, każdego dnia, ponieważ jesteśmy słabi. Bez waszej pomocy nie możemy wam skutecznie głosić Ewangelii. O modlitwę za kapłanów prosił także papież Benedykt XVI, ogłaszając Rok Kapłański.



Wali się!
Mniszka usiadła na łóżku. Nie mogła zasnąć. Zbyt wiele zdarzyło się ostatniego wieczora. Od lat jej zgromadzenie modliło się za kapłanów przeżywających potężne duchowe zawirowania. Wczoraj przyjechał jeden z nich. – Rzucam kapłaństwo – wypalił na dzień dobry. Przyjazd do sióstr w Rybnie był dla niego ostatnią deską ratunku. – Proszę wejść do naszej kaplicy – zaproponowały mniszki. Same zaczęły szturm do nieba. To nie była sielska-anielska modlitwa. To była walka na śmierć i życie. Nagle zerwał się potężny wiatr. Uderzył z taką mocą, że stojąca przy klasztorze stodoła zatrzeszczała i runęła na dom mniszek. Zakonnice wybiegły na zewnątrz. Okazało się, że stodoła nie uszkodziła klasztoru, ale zatrzymała się tuż przy… figurze św. Józefa.

Przełożona zgromadzenia wystraszyła się na dobre. Nie mogła zasnąć. Nad ranem usiadła na łóżku zmęczona. Wzięła głęboki oddech: „A niech tam. Niech się to wszystko zawali – pomyślała. – Czy to jest moja własność?”. Niespodziewanie jej serce ogarnął wielki pokój. Poczuła się wolna. To nie pobożna opowieść ludowa. To prawdziwa historia. – Zauważyłyśmy, że nikt nie odchodzi stąd bez Jego interwencji. To nie nasza zasługa – opowiada s. Gertruda, przełożona wspólnoty. – My parzymy herbatę. A herbata jeszcze nikogo nie uratowała. Skoro Bóg posłużył się osiołkiem, to dlaczego nie miałby posłużyć się nami? Siostry do głębi przejęły się zapisem „Dzienniczka”: „Mniszka ma stawać pomiędzy niebem a ziemią i błagać nieustannie Boga o miłosierdzie dla świata i moc dla kapłanów, aby ich słowa próżno nie przebrzmiewały i by mogli się sami utrzymać w tej niepojętej godności – a tak narażeni – bez żadnej skazy”.


Stają między niebem a ziemią. – Może dlatego zły duch bardzo często demonstracyjnie ujawnia w naszej kaplicy swą nienawiść do kapłanów? – zastanawia się siostra w czerwonym welonie. Malutkie, skromne ściany starej plebanii słyszały już niejedno. – Pamiętam, jak kiedyś demon zaczął krzyczeć: Nienawidzę kapłanów, bo jesteście tak bardzo podobni do Niego! (mówił o Jezusie) – wspomina. – Innym razem, przyparty do muru, wołał: Macie potężny arsenał. Jaki? – pytał kapłan. Demon nie chciał odpowiedzieć. – O jakiej broni mówisz? – pytał dalej egzorcysta. Zły duch wskazał na dłonie. Namaszczone przez Ducha.

Rybno jest dla wielu księży ostatnią deską ratunku. – Wielu z nich przeżywa tu odrodzenie swego kapłaństwa. Dlaczego modlitwa za kapłanów jest charyzmatem naszego zgromadzenia? Bo prosił o nią sam Jezus w „Dzienniczku” – opowiada s. Gertruda. – Modlimy się nie tylko za poszczególnych księży „na granicy”, ale za wszystkich kapłanów. Do zainicjowanego w Rybnie Kręgu Miłosierdzia zapisało się już… 120 księży! Mamy mocne doświadczenie: modlitwa mnoży się przez dzielenie. Im więcej intencji, tym modlitwa wybucha silniejszym strumieniem. Wieść o Kręgu Miłosierdzia dotarła niedawno na Białoruś. Powstała tam wspólnota 50 ludzi, którzy całe swe życie ofiarowali za kapłanów. Do Kręgu Miłosierdzia z dnia na dzień zapisuje się coraz więcej osób. Zobowiązują się każdego dnia odmawiać modlitwę św. Faustyny za kapłanów.



Czują ich oddech na plecach
Święty Dominik przez cały dzień chodził po mieście i rozmawiał z ludźmi. Ale gdy zapadł zmrok, bracia widzieli, jak zamykał się w rzymskiej bazylice św. Sabiny i płakał: Boże, co się stanie z grzesznikami? Siostry dominikanki powstały właśnie z tego współczucia. – W środku jest we mnie taki krzyk: Panie, to niemożliwe, aby oni wszyscy zginęli! Na samą myśl, że ktoś mógłby pójść do piekła, robi mi się słabo – opowiada zza krat s. Joanna z klasztoru w Świętej Annie. – Mniszki Zakonu Kaznodziejskiego zaczęły istnieć w chwili, gdy Dominik zgromadził we Francji kobiety nawrócone z herezji na wiarę katolicką.

Pierwszy klasztor w Prouilhe powstał ponad 800 lat temu. Co ciekawe, Dominik najpierw założył zgromadzenie dominikanek, a dopiero później zabrał się za mężczyzn – śmieją się siostry. – Myślał o nas jako o zapleczu modlitewnym dla swoich braci. I tak jest do dziś. – Każda z nas modli się za poszczególnych dominikanów. Od chwili ich nowicjatu. Przychodzi lista nowicjuszy i siostry się wpisują. A potem codziennie pamiętają o nich w modlitwach. Każda z nas ma kilkunastu „podopiecznych” – opowiada s. Joanna. Czujemy na plecach ich modlitwy – zapewniają dominikanie.
Osaczony przez margaretki
Siedem listków to siedem osób, które otaczają księdza swą modlitwą. A w samym centrum kwiatka wpisuje się imię i nazwisko kapłana – uśmiecha się promiennie Barbara Jaworska z Katowic. Należy do popularnych margaretek. Modlą się za księży nie tylko za ich życia, ale i po śmierci. Margaretkę mogą tworzyć pojedyncze osoby lub rodziny. Ważne jest, aby w każdy dzień tygodnia ktoś modlił się za konkretnego kapłana. Można wybrać dowolną formę modlitwy.



Zazwyczaj jest to cytowana już w tekście modlitwa za kapłanów św. s. Faustyny, Koronka do Miłosierdzia Bożego lub Koronka medjugorska (czyli „Credo”, 7 razy „Ojcze nasz”, „Zdrowaś Maryjo” i „Chwała Ojcu”). Ta sama osoba może należeć do wielu margaretek, na przykład modlić się za siedmiu kapłanów – za każdego innego dnia. Barbara Jaworska ma aż dziesięciu „podopiecznych”. Czy oni sami o tym wiedzą? Niektórzy tak. – Reagowali bardzo entuzjastycznie, słysząc o tym, że ktoś pomodli się za nich nawet po śmierci, a niektórzy, zwłaszcza kapłani przeżywający wielkie życiowe zawirowania, nie mają o tym zielonego pojęcia.

Nazwa ruchu pochodzi od imienia Kanadyjki Margaret O’Donnell. Gdy u trzynastolatki w sierpniu 1951 roku wykryto chorobę Heinego-Medina, początkowo zawalił jej się świat. Po trzech miesiącach leczenia była całkowicie sparaliżowana i mogła poruszać jedynie głową. Margaret szybko zrozumiała, że ta choroba jest jej powołaniem i zaczęła poświęcać swe cierpienie, modląc się za parafię i proboszcza. Do jej pokoiku zaczęły szturmować coraz większe tłumy. Z każdym dniem zwiększała się liczba księży proszących o modlitwę. Margaret zmarła w Wielki Piątek, w wieku 40 lat, po 27 latach modlitwy w całkowitym bezruchu. Poruszona jej opowieściami prof. Louise Ward, założyła 1 sierpnia 1981 r. Ruch Margaretek. Nazwa (z francuskiego marguerite) oznacza polny kwiatek.



Ruch rozwinął się dzięki franciszkańskiemu duszpasterstwu w Medjugorie. – Pewnego dnia przybyła pielgrzymka z Kanady – wspomina wzięty rekolekcjonista o. Jozo Zovko. – Prof. Louise Ward poruszona nauką o kapłaństwie i orędziami Matki Bożej utworzyła za mnie pierwszą Margaretkę. W centrum kwiatka wpisała moje imię. Wtedy grupa złożyła przed Bogiem przysięgę, że będzie się modlić za mnie przez całe
swe życie! Teraz czuję się jak mała rybka w wodzie. Codziennie Kościół modli się za mnie! – cieszy się pierwszy „osaczony” przez siódemkę kapłan świata.
Klikaj i módl się
„Pomódl się teraz za ks. Zbyszka o powrót na drogę kapłaństwa (dodane 13.07.09)” – przeczytałem na nowej stronie internetowej www.kapłani.com.pl. Strona jest świetną platformą zbierającą intencje modlitewne za kapłanów. Inicjatywa wyszła od ludzi związanych z gdańską Szkołą Nowej Ewangelizacji. Strona ruszyła w tym roku w Wielki Czwartek. Administruje nią małżeństwo Joanna i Rafał Roczyńscy. – To był pomysł ludzi świeckich, którzy chcieli zrobić coś pozytywnego w internecie, w którym nie brakuje brudu, także fałszywych informacji o Kościele.

Oni sami znają dobrze Kościół – opowiada ks. Jacek Socha, duchowy opiekun strony, wykładowca seminarium i proboszcz w Gdyni. – Księża zgłaszają się do nas sami, z prośbą o modlitwę albo intencję zgłaszają świeccy. Idea jest taka, że konkretnego kapłana powierzamy jednej osobie, która modli się za niego przez miesiąc. Do tej pory modlitwą objęliśmy 300 księży. Stałymi współpracownikami są m.in. siostry betlejemitki z Grabowca, siostry karmelitanki z Gdyni i z Suchej Huty, siostry betanki i grupa osób zrzeszona w Betańskiej Misji Modlitwy za Kapłanów oraz osoby chore i cierpiące odwiedzane przez gdańskich kapłanów.




Niech się święci!
No dobrze, a o co mamy się modlić? O wyjątkowy dar słowa? Niekoniecznie. Jan Vianney nie wygłaszał porywających kazań. O łagodność? Pełen temperamentu ojciec Pio nieraz wyrzucał zatwardziałych grzeszników z konfesjonału. To o co? Odpowiedź znajdziemy w opowieści jednego z kapłanów, którzy odwiedzili Martę Robin, francuską stygmatyczkę, znaną ze swej gorliwej modlitwy za kapłanów. Denerwował się. O co mam ją prosić? – Marto, proszę pomodlić się za sprawowaną przeze mnie służbę kapłańską. I za powierzone mej opiece dusze – wydukał. – Wydawało mi się, że nie ma nic ważniejszego na świecie – wspomina. – I wtedy „wymierzyła mi kopniaka w kość piszczelową”, błogosławionego zresztą, który był kropką nad i. „Oraz o uświęcenie księdza” – dodała stanowczo. No tak, zapomniałem o najistotniejszym…



Modlitwa św. Faustyny za kapłanów
„O Jezu mój, proszę Cię za Kościół cały, udziel mu miłości i światła Ducha swego, daj moc słowom kapłańskim, aby serca zatwardziałe kruszyły się i wróciły do Ciebie, Panie. Panie, daj nam świętych kapłanów, Ty sam ich utrzymuj w świętości. O Boski i Najwyższy Kapłanie, niech moc miłosierdzia Twego towarzyszy im wszędzie i chroni ich od zasadzek i sideł diabelskich, które ustawicznie zastawia na dusze kapłana. Niech moc miłosierdzia Twego, o Panie, kruszy i wniwecz obraca wszystko to, co by mogło przyćmić świętość kapłana, bo Ty wszystko możesz”.

Jak ten czas leci!

Dotąd dwoje, lecz jeszcze nie jedno, odtąd jedno, chociaż nadal dwoje.
Karol Wojtyła
I tak już od pięciu lat... Dziś mija...Kilkanaście minut po 14.00 zmieniło się wszystko.


Jedno we dwoje
Pamiętam, jak jeszcze przed ślubem miałam przeczucie, że małżeństwo to jest jakaś tajemnica. Taka, której doświadcza się dopiero wewnątrz tej sytuacji. Że to coś więcej niż przyrzeczenie złożone do końca życia.


I... po latach okazało się to prawdą. Sakrament to jest siła. Nie siła przysięgi. Siła samego Boga. Długo by opowiadać, ale są w życiu rzeczy, których bez Sakramentu... by się nie przetrwało po prostu. Z tej perspektywy nie wyobrażam sobie życia tylko w związku cywilnym. Po prostu nie wyobrażam.
I na koniec dwie z piosenek z naszego wesela....



.Nie odchodź nigdy za daleko, bo słońce gaśnie, kiedy ciebie brak,
Motyle marzeń tracą lekkość, układam wiersze jakbym szła pod wiatr...
Nie odchodź nigdy ode mnie za daleko, za siódmą górę albo las...
Jestem dla ciebie gwiazdą na niebie, na zimę, wiosnę, lato, jesień...

REF. Tylko w Twoich dłoniach jestem jak melodia, tylko w Twoich rękach jestem jak piosenka...
Tylko w Twoim kręgu umiem żyć bez lęku, tylko w Twej miłości nie brak mi radosnych dni...

Nie traćmy dni na gorzkie słowa, nie wyliczajmy sobie drobnych wad...
Z miłością lepiej nie żartować, bo tylko ona uzasadnia świat...
Nie traćmy czasu na zal i ciche wojny skoro żyjemy tylko raz...
Bądźmy dla siebie ziemią i niebem, na zimę, wiosnę, lato, jesień...

Tylko w Twoich dłoniach jestem jak melodia, tylko w Twoich rękach jestem jak piosenka...
Tylko w Twoim kręgu umiem żyć bez lęku, tylko w Twej miłości nie brak mi radosnych dni...

Bądźmy dla siebie ziemią i niebem, na zimę, wiosnę, lato, jesień...
Tylko w Twoich dłoniach jestem jak melodia, tylko w Twoich rękach jestem jak piosenka...
Tylko w Twoim kręgu umiem żyć bez lęku, tylko w Twej miłości nie brak mi radosnych dni...




Wszystko wokół się zmienia,
nawet Ty.
Nasze wspólne marzenia
to My.
Małe i duże problemy
przeżyjemy, to nic dla nas.
Razem wszystko przetrwamy,
nawet złe dni.

CHCĘ TU ZOSTAĆ I ZAWSZE Z TOBĄ BYĆ
NAWET KIEDY BĘDZIE ŹLE.
CHCĘ TU ZOSTAĆ BO BEZ CIEBIE TO
NIE MAM SIŁY BY DALEJ ŻYĆ.

Chcę przy Tobie umierać i rodzić się.
Chociaż czasem mnie ranisz,
to i tak wybaczam Ci.

CHCĘ TU ZOSTAĆ I ZAWSZE Z TOBĄ BYĆ
NAWET KIEDY BĘDZIE ŹLE.
CHCĘ TU ZOSTAĆ BO BEZ CIEBIE TO
NIE MAM SIŁY BY ŻYĆ.

CHCĘ TU ZOSTAĆ I ZAWSZE Z TOBĄ BYĆ
NAWET KIEDY BĘDZIE ŹLE.
CHCĘ TU ZOSTAĆ BO BEZ CIEBIE TO
NIE MAM SIŁY BY DALEJ ŻYĆ.

30.7.09

Co jest nasze?

Jakiś czas temu, jadąc przez spory kawałek Polski, patrzyłam jak zwykle za okno samochodu - to na krajobraz, to na chmury... I znów to samo wrażenie, które przychodzi do mnie często, bardzo często. Chmury, zwłaszcza gdy ich dużo, układają się zawsze jakoś tak, że dają wrażenie niesamowitej, trudnej do opisania głębi przestrzeni. Odsyłają gdzieś dalej, głębiej, dalej nawet niż poza horyzont. Gdzieś, gdzie kończy się świat, a zaczyna... coś innego? Ktoś Inny? Porywają myśl po prostu.

Zdjęcie - zasoby Internetu

Tak właśnie jadąc patrzyłam na te przestrzenne, szczególnie przestrzenne, jeśli tak można rzec, chmury i nagle uświadomiłam sobie: No tak, Bóg je ogarnia. Jest dalej niż horyzont, w rzeczywistości nienazwanej, ogarnia je takim ogarnięciem, o jakim my - ludzie nawet marzyć nie możemy. I pomyśleć, że Bóg ma wszystko, ogarnia to wszystko, sam będąc większy, a jednocześnie przestrzennie i nie tylko przestrzennie - kompletnie niewyrażalny. A ja, cóż mam ja? Tylko to miejsce i czas, w którym jestem. Tylko tę przestrzeń, na której stoję w danej sekundzie, nawet jeśli akurat jestem w drodze i ciągłym ruchu. Tylko jakieś 25 na 25 centymetrów podłogi.
Znowu ktoś mnie podgląda
Lekko skrobie do drzwi
Straszy okiem cyklopa
Radzi, gromi i drwi


Mój jest ten kawałek podłogi
Nie mówcie mi co mam robić

Meble już połamałem
Nowy ład zrobić chcę
Tynk ze ścian już zdrapałem
Zamurować czas drzwi



Wielkie dzieło skończyłem
Chłód do wyjścia mnie pcha
Prężę się i napinam
Lecz mur stoi jak stał






A wydaje mi się, że posiadam to wszystko, o czym mogę pomyśleć, umysłem sięgnąć.
Naprawdę, mieć na własność Boga w Komunii, to mieć wszystko. Także i światy niedoścignione. Pewnie, że inaczej niżbyśmy chcieli. Ale za to o ile bardziej prawdziwie? Prawdziwie, czyli realnie, ale i zgodnie z własną człowieczą kondycją...

29.7.09

Ten, który Jest

I wielu Żydów przybyło przedtem do Marty i Marii, aby je pocieszyć po bracie. Kiedy zaś Marta dowiedziała się, że Jezus nadchodzi, wyszła Mu na spotkanie. Maria zaś siedziała w domu. Marta rzekła do Jezusa: «Panie, gdybyś tu był, mój brat by nie umarł. 22 Lecz i teraz wiem, że Bóg da Ci wszystko, o cokolwiek byś prosił Boga». Rzekł do niej Jezus: «Brat twój zmartwychwstanie». Rzekła Marta do Niego: «Wiem, że zmartwychwstanie w czasie zmartwychwstania w dniu ostatecznym». Rzekł do niej Jezus: «Ja jestem zmartwychwstaniem i życiem. Kto we Mnie wierzy, choćby i umarł, żyć będzie. Każdy, kto żyje i wierzy we Mnie, nie umrze na wieki. Wierzysz w to?» Odpowiedziała Mu: «Tak, Panie! Ja mocno wierzę, żeś Ty jest Mesjasz, Syn Boży, który miał przyjść na świat». Gdy to powiedziała, odeszła i przywołała po kryjomu swoją siostrę, mówiąc: «Nauczyciel jest i woła cię». (J,11 19-28)


To dzisiejszy fragment Ewangelii z liturgii. Dzisiejszy fragment sięga wersu 27, przytoczę tu jednak ciut szerszy kontekst, wers następny, bo to on dziś uderzył mnie najbardziej.
"Jest i woła cię".
Jest... i woła...

Co w moim życiu "namieszał" pewien nawrócony rycerz?




Pozostając w kręgu lipcowych sentymentów do lipcowych świętych, o których kiedyś tu wspominałam, nie mogę pominąć patrona dania dzisiejszego - św. Ignacego z Loyoli. Pominąć go nie mogę z dwu powodów. Z powodów, jak się można domyślić - osobistych. Chodzi mi nie tyle o historię tego świętego, ile o jego osobowość. I o to, czego dokonał.

Ignacy Loyola- Exercitia spiritualia (Ćwiczenia duchowne)


Pisałam już kiedyś, że przez lata zafascynowana byłam duchowością Karmelu, tą specyficzną duchowością spotkania. Przez lata też jednak szukałam recepty na moje problemy z modlitwą. Recepty na coś więcej niż modlitwy ustne, nauczone od dziecka. Recepty na odkrycie głębi tych modlitw, ale też na bycie z Pismem Świętym. Bo w ogóle też w historii mojego nawrócenia, które - to nawrócenie pierwsze i fundamentalne - odbyło się we mnie przed(zaraz, zaraz, niech policzę) jakoś dwunastu czy trzynastu laty - w historii tego pierwszego nawrócenia Pismo Święte właśnie mnie prześladowało.


Miałam w swoim życiu taki czas, kiedy uparcie wszystkim wokoło - i sobie też - wmawiałam, ze jestem ateistką, że Boga nie ma itd itp, rzeczy, których tu powtarzać nie chcę, bo dziś już trudno mi przechodzą przez gardło. W głębi duszy wiedziałam, że Bóg jest. Tak jak wiedziałam, że jest powietrze, którym oddycham - choć go nie widzę. Całemu światu chciałam udowodnić własną samowystarczalność. Ale gdy przychodziły chwile samotności, które - o dziwo - lubiłam, dopadała mnie moja bezsilność. Płakałam i po kryjomu, by ktoś mnie przypadkiem nie zauważył, brałam z półki Biblię mojej siostry, otwierałam na chybił trafił i godzinami czytałam. Nie wiem, dlaczego. czułam, że muszę. Że gdy czytam, coś powoli we mnie pęka.
No i kiedyś pękło.


Ale problemy z modlitwą zaczęłam mieć od tamtej pory. Brakowało mi jakiegoś algorytmu, sposobu. W modlitwie nie można się przecież tylko na uczuciach opierać, trzeba je w nią jakoś wpleść, ale nie czynić ich warunkiem modlitwy czy miernikiem jej skuteczności.
I wtedy, na wakacyjnym wyjeździe dla młodzieży, trafiłam na wprowadzenie do rekolekcji ignacjańskich, robione przez pewnego księdza, który sam tą duchowością był zafascynowany. Zrobił kilka wprowadzeń do medytacji, potem ja pożyczyłam parę książek z wprowadzeniami. Wreszcie pojechałam na takie rekolekcje zamknięte do jezuitów do Częstochowy. Tydzień milczenia. Tylko ja i Bóg i rozmowy z kierownikiem duchowym. Zero komórek, wyjść na zewnątrz (oczywiście nikt nas nie kontrolował, bo to nie więzienie, ale po prostu w naszym duchowym interesie leżało trzymać się wytycznych). Opłacało się. Rekolekcje pamiętam do dziś, do dziś we mnie owocują, do mnie wracają. I duchowość, i ich konkretna wymowa. Odkryłam, jak podejść do Biblii, by nie szukać tam siebie, ale kiedyś - szukając Boga - i siebie odnaleźć.
Od tamtej pory, kiedy nie mam ktoregoś dnia swoich kilkunastu minut z Biblia, czuję się po prostu głodna To jest chwila, która musi być, by pomilczeć, by Boga usłyszeć i...powiedzieć Mu, że choć słyszę, wciąż słuchać, być posłuszna nie potrafię.



Duchowość ignacjańska wprowadziła mnie w niesamowite doświadczenie modlitwy. niesamowite nie dlatego, że jest to jakaś modlitwa bujająca w obłokach. Nie, bo tak nie jest. Niesamowite dlatego, że to właśnie modlitwa chodząca twardo po ziemi. Odnosząca sie do tego, co mnie w Słowie zachwyca, czasem denerwuje. Do tego, co mnie stanowi. To, jak ja to w skrócie nazywam, połaczenie duchowości z psychologią.
Wtedy też zaczęła się moja fascynacja psychologią w ogóle.
Doświadczenie milczenia też jest niesamowite. Zwłaszcza dla mnie - gaduły. Kiedy w tłumie ludzi w stołówce nikt się nie odzywa, a jest tylko uśmiech i prośba gestem o podanie soli, po jakimś czasie przestajesz się bać, co ktoś o tobie powie - po przecież nie powie. Potem już nawet się nie zastanawiasz, co pomyśli. Jesteś sobą. To oczyszcza. Czyni ludzi bardziej delikatnymi. To widać. A jak potem miło się rozmawia już po rekolekcjach z kimś, kogo znasz tylko ze wspólnego stolika i z perspektywy milczenia...
Marzyłam kiedyś o odprawieniu całego cyklu rekolekcji ignacjańskich (byłam tylko na fundamencie), ale moje losy życiowe potoczyły się inaczej. teraz mam rodzinę i nie mogę sobie tak po prostu wyjechać i nie odbierać telefonów.
Ale to nic. Widocznie tak ma być. Zawsze przecież mogę brać owoce z tego drzewa ignacjańskiej duchowości zasadzonego we mnie przed laty. Byle tylko nie zapomnieć na co dzień podlewać to drzewo.


Powód mojego sentymentu do św. Ignacego jest jeszcze jeden. Kiedy braliśmy z mężem ślub, odruchowo zerknęłam do kalendarza, kogóż to tego dnia jest wspomnienie. tak trochę jakby w poszukiwaniu patrona naszego małżeństwa. Patrzę - a to właśnie Ignacy. Patron od duchowości i psychologii. Heh, ale się przyda w małżeństwie. I tak już nam patronuje pięć okrągłych lat - dziś mija....


Ja to w ogóle się śmieję, że naszą rodzinę coś lubią Ignacowie wyjątkowo. Mój syn tez urodzony w Ignacego. Co prawda Antiocheńskiego...
Wracając do kwestii duchowości ignacjańskiej - cieszę się, że na nią trafiłam. Uzupełnia się dla mnie z duchowością karmelitańską tak jakoś. O szczegółach i rysach tej duchowości dużo by pisać, dla zainteresowanych więc, podaję kilka linków. Będą też stale dostępne w linkowni obok - po prawej stronie bloga.

Wprowadzenia do medytacji i kontemplacji na podstawie Ćwiczeń duchownych Ignacego Loyoli (książki online)
Część I
Część II
Część III
Część IV

Zagadnienia duchowe
TUTAJ

Rekolekcje ignacjańskie
TUTAJ, także rekolekcje www, ale nie tylko

Bardzo cenna książka o medytacji chrześcijańskiej
TUTAJ

"Wiedział co w człowieku się kryje..." (J 20,25)



Byłem głodny, a ty założyłeś klub humanitarny, żeby dyskutować o moim głodzie. (...) Byłem nagi, a ty rozmyślałeś o moralności. Byłem chory, a ty klęczałeś i dziękowałeś Bogu za swoje zdrowie. Byłem bezdomny, a ty mówiłeś mi o duchowym schronieniu, jakie wszyscy mamy u Boga. Byłem samotny, a ty zostawiłeś mnie samego, żeby modlić się za mnie.

Chrześcijaninie, czujesz się tak bliski Bogu, a ja wciąż jestem głodny, samotny i zmarznięty - Bob Rowland.

28.7.09

Prosto w serce

Fragment z liturgii sprzed kilku dni



Mt 20,20-28
Matka synów Zebedeusza podeszła do Jezusa ze swoimi synami i oddając Mu pokłon, o coś Go prosiła. On ją zapytał: Czego pragniesz? Rzekła Mu: Powiedz, żeby ci dwaj moi synowie zasiedli w Twoim królestwie jeden po prawej, a drugi po lewej Twej stronie. Odpowiadając Jezus rzekł: Nie wiecie, o co prosicie. Czy możecie pić kielich, który Ja mam pić? Odpowiedzieli Mu: Możemy. On rzekł do nich: Kielich mój pić będziecie. Nie do Mnie jednak należy dać miejsce po mojej stronie prawej i lewej, ale [dostanie się ono] tym, dla których mój Ojciec je przygotował. Gdy dziesięciu [pozostałych] to usłyszało, oburzyli się na tych dwóch braci. A Jezus przywołał ich do siebie i rzekł: Wiecie, że władcy narodów uciskają je, a wielcy dają im odczuć swą władzę. Nie tak będzie u was. Lecz kto by między wami chciał stać się wielkim, niech będzie waszym sługą. A kto by chciał być pierwszym między wami, niech będzie niewolnikiem waszym, na wzór Syna Człowieczego, który nie przyszedł, aby Mu służono, lecz aby służyć i dać swoje życie na okup za wielu.



Niesamowity tekst. Przychodzi zatroskana mamusia i - wydawałoby się - coś tam Jezusowi ględzi. A On do niej prosto z mostu: "Czego pragniesz?"
To pytanie chyba trafia głębiej niż nam się wydaje. Ona wyraża swoje matczyne zatroskanie, zakłopotanie, jakiś tam niepokój, obawę o przyszłość synów - nie tylko doczesną, wieczną też. On - pyta o głębie pragnień, o to, co ją kształtuje, określa, co jest w jakimś sensie nią samą. To postawa w gruncie rzeczy zaufania i otwarcia się Boga na nas. Zaproszenie, by powiedzieć Mu o pragnieniach wszystkich jakie mamy. On je przyjmie. Może nie zawsze spełni - ze względu na nasze dobro - ale przyjmie. Przy Nim można być sobą.
Kobieta odpowiada Jezusowi, mówiąc o tym, z czym przyszła. A On w odpowiedzi - zwraca się nie do niej, a do jej synów. Bo to ich niejako do Niego przyniosła w swych prośbach.
Bóg, zawsze trafia do serca człowieka. Przez ludzi, wydarzenia, ale prosto w serce. Bo Jemu o miłość chodzi. O relację. O osobę.

27.7.09

Po cichu

Wczoraj z racji wyjazdowych perturbacji wejść tu nie mogłam, ale tekst Ewangelii wczorajszej do dziś jeszcze mocno we mnie siedzi...


Jezus udał się za Jezioro Galilejskie, czyli Tyberiadzkie. Szedł za Nim wielki tłum, bo widziano znaki, jakie czynił na tych, którzy chorowali. Jezus wszedł na wzgórze i usiadł tam ze swoimi uczniami. A zbliżało się święto żydowskie, Pascha. Kiedy więc Jezus podniósł oczy i ujrzał, że liczne tłumy schodzą się do Niego, rzekł do Filipa: "Skąd kupimy chleba, aby oni się posilili?" A mówił to wystawiając go na próbę. Wiedział bowiem, co miał czynić.
Odpowiedział mu Filip: "Za dwieście denarów nie wystarczy chleba, aby każdy z nich mógł choć trochę otrzymać". Jeden z uczniów Jego, Andrzej, brat Szymona Piotra, rzekł do Niego: "Jest tu jeden chłopiec, który ma pięć chlebów jęczmiennych i dwie ryby lecz cóż to jest dla tak wielu?" Jezus zatem rzekł: "Każcie ludziom usiąść". A w miejscu tym było wiele trawy. Usiedli więc mężczyźni, a liczba ich dochodziła do pięciu tysięcy.


Jezus więc wziął chleby i odmówiwszy dziękczynienie, rozdał siedzącym; podobnie uczynił i z rybami rozdając tyle, ile kto chciał. A gdy się nasycili, rzekł do uczniów: "Zbierzcie pozostałe ułomki, aby nic nie zginęło". Zebrali więc i ułomkami z pięciu chlebów jęczmiennych, które zostały po spożywających, napełnili dwanaście koszów. A kiedy ci ludzie spostrzegli, jaki cud uczynił Jezus, mówili: "Ten prawdziwie jest prorokiem, który miał przyjść na świat". Gdy więc Jezus poznał, że mieli przyjść i porwać Go, aby Go obwołać królem, sam usunął się znów na górę.
(J 6,1-15)

Kościół rozmnożenia chleba w Ziemi Świętej

Jak to z tekstami na modlitwie bywa, każdego uderza coś innego. Mnie bije po oczach w tym tekście dziś, wczoraj ostatnio przede wszystkim jedno: cud dokonuje się niezauważalnie.
Nie wiadomo kiedy. Widać tylko efekty. Jak w Kanie Galilejskiej. Przecież mógł Jezus skinąć ręką i nagle by z pięciu chlebów zrobiło się ich pięc tysięcy. To dopiero by był cud - chciałoby się powiedzieć, wszyscy by popadali na twarze albo uciekli w przerażeniu przed takim Bogiem. Ale nie. On każe dzielić i dzielić, każdy się najada, zostają resztki. Boga nie przydybiesz na dokonywaniu cudu. Zobaczysz tylko albo aż jego efekt. Dlaczego?
Bo Jemu nie chodzi o efekty specjalne - tak sobie myślę - bo Jemu cały czas chodzi o wolność. Cuda Boga są ogromne, ale skonstruowane wciąż tak, by trzeba było pokory, aby je uznać. Pokory. Nie, nie nie stłamszenia człowieka. Prawdy jego o nim samym. A my się tak pokory boimy. Że nas stłamsi. Że zniszczy...

25.7.09

Złotymi literami pisane

Dziś wspomnienie św. Krzysztofa.


Lipiec to dla mnie miesiąc szczególny, jeśli patrzeć pod kątem i wspomnień świętych w tym miesiącu, i mojej osobistej historii. A że mam w rodzinie Krzysztofa, nie sposób tutaj nie przytoczyć historii jego patrona.


Zaczerpnięta jest owa historia ze Złotej Legendy Jakuba da Voragine, która to legenda oznacza według średniowiecznych kryteriów (bo z tamtej epoki ów tekst pochodzi), nie historię nieprawdopodobną, jakbyśmy to dziś odczytywali, ale coś ad legendum - do czytania i rozważania o losach i postawie serca takich czy innych świętych.


Już sama Legenda aurea wywołuje we mnie falę sentymentu. Przypominam sobie godziny spędzone w czytelni uniwersyteckiej biblioteki polonistycznej (któż tam wtedy miał Internet?! a jeszcze w domu?!) nad zaczytanym już egzemplarzem, którj to pozycji zreszta na całą biblioteke było tylko kilka, a przeczytać musieli wszyscy ze 150-osobowej grupy studentów na pierwszym roku. Ech, siedziało się, czytało, robiło notatki. Pamiętam atmosferę tych posiedzeń.




Chodziłyśmy z reguły we dwie - ja i moja przyjaciółka z lat studenckich. Pamiętam te rozmowy o dziwnych skądinąd historiach, jakie o świętych czytałyśmy. Zapoznawałyśmy się z dziejami kilku wybranych dowolnie świętych. Takie były zalecenia profesorów.




Nie czytałam wtedy o Krzysztofie, bo też i do głowy mi nie przyszło, że kiedyś będę mieć Krzysztofa w rodzinie.
A dzieje tego świętego są takie:

Krzysztof był z pochodzenia Chananejczykiem olbrzymiego wzrostu i groźnej twarzy, a na długość liczył sobie 12 łokci. W niektórych jego żywotach czytamy, że służąc u pewnego króla chananejskiego powziął myśl, aby poszukać sobie największego pana, jaki jest na świecie i do niego na stałe zaciągnąć się na służbę. Udał się zatem do jednego wielkiego króla, o którym wieść głosiła, że nie ma nadeń większego pana na świecie, a król obejrzawszy go przyjął go chętnie i zatrzymał na swoim dworze.


Pewnego dnia jednak jakiś rybałt śpiewał przed królem pieśń, w której często wspominał o diable, a król, który wyznawał wiarę Chrystusową, ilekroć usłyszał imię diabła, żegnał się znakiem krzyża. Krzysztof widząc to dziwił się bardzo, dlaczego król tak czyni i co ten znak krzyża może znaczyć.

Gdy zapytał o to króla, ten nie chciał mu tego wyjawić, ale wtedy Krzysztof rzekł: Jeśli mi tego nie powiesz, nie zostanę dłużej u ciebie. Król przymuszony w ten sposób odpowiedział wreszcie: Ilekroć słyszę, że ktoś wspomina diabła, ubezpieczam się tym znakiem w obawie, aby mnie nie zagarnął pod swą władzę i nie szkodził mi. Na to Krzysztof: Jeśli boisz się, aby ci diabeł nie zaszkodził, wynika stąd, że jest on większy i potężniejszy od ciebie, skoro tak bardzo obawiasz się go. Zawiodłem się zatem uważając, że znalazłem największego i najpotężniejszego pana na świecie. Ale bywaj zdrów, bo idę szukać owego diabła, aby wziąć go sobie za pana i zostać jego sługą. Odszedł tedy od tego króla i poszedł szukać diabła.


A gdy wędrował przez jedną pustynię, zobaczył wielki orszak rycerzy z których jeden, dziki i groźny, zbliżył się doń i zapytał, dokąd idzie. Idę na poszukiwanie pana diabła - odparł Krzysztof - aby wziąć go sobie za pana. A on na to: Jam jest tym, którego szukasz. Ucieszył się Krzysztof, zobowiązał się do stałej służby u niego i uznał go swoim panem. Gdy jednak wędrowali razem, spotkali przy ruchliwej drodze znak krzyża, a diabeł na jego widok uciekł przestraszony, zeszedł z drogi, poprowadził Krzysztofa przez bezludne wertepy i za jakiś czas dopiero wrócił na drogę. Krzysztof widząc to ze zdziwieniem zapytał go, dlaczego w takim pomieszaniu opuścił równy gościniec i tyle nakładając drogi poszedł przez bezludne wertepy. On jednak nie chciał mu tego żadną miarą wyjawić i dopiero gdy Krzysztof rzekł: Jeśli mi tego nie wyjawisz, zaraz odejdę od ciebie - diabeł przymuszony powiedział mu: Pewien człowiek, zwany Chrystusem, był przybity do krzyża, a ja ilekroć zobaczę Jego znak, trwożę się wielce i uciekam. Na to Krzysztof: A zatem ów Chrystus jest większy i potężniejszy od ciebie, skoro tak bardzo obawiasz się Jego znaku? Na darmo tedy trudziłem się i nie znalazłem jeszcze największego pana na świecie. Ale teraz bądź zdrów, bo myślę cię opuścić, a szukać tego Chrystusa.


Po długim szukaniu kogoś takiego, kto by mógł mu powiedzieć o Chrystusie, trafił wreszcie do pewnego pustelnika, który opowiedział mu o Chrystusie i starannie wyuczył go prawd wiary. Rzekł tedy ów pustelnik do Krzysztofa: Ten król, któremu pragniesz służyć, wymaga służby polegającej na tym, że będziesz musiał często pościć. Ale Krzysztof odparł na to: Niech innej służby żąda ode mnie, bo tego w żaden sposób nie potrafię. Będziesz też musiał - ciągnął dalej pustelnik - wiele się modlić! A Krzysztof na to: Nie wiem, co to jest, i takiej służby nie potrafię pełnić! A czy znasz - zapytał pustelnik - taką rzekę, przez którą przeprawa jest niebezpieczna i w której wielu podróżnych ginie? Znam - odrzekł Krzysztof. A on na to: Skoro jesteś taki wielki i mocny, to jeśli osiedlisz się nad tą rzeką i będziesz wszystkich przeprawiał, będzie to na pewno miłe królowi Chrystusowi, któremu chcesz służyć, i ufam, że tam ci się objawi. No tak - rzekł Krzysztof - taką służbę mogę pełnić i przyrzekam, że w ten sposób będę Mu służył.

Udał się zatem nad ową rzekę, zbudował tam sobie mieszkanie i mając w rękach zamiast laski długą żerdź, którą podpierał się w wodzie, niestrudzenie przeprawiał wszystkich podróżnych. Minęło już wiele dni, gdy raz spoczywając w swym domku usłyszał głos jakiegoś dziecka, które wołało tymi słowy: Krzysztofie, wyjdź na dwór i przepraw mnie! Krzysztof wybiegł co prędzej, ale nie zobaczył nikogo, a przecież, gdy powrócił do swego domku, znowu usłyszał głos kogoś, kto go wołał. Po raz drugi tedy wyszedł na zewnątrz, ale nie znalazł nikogo. Za trzecim wreszcie razem wyszedł na wołanie i spotkał nad brzegiem rzeki nie znanego sobie chłopca, który go usilnie prosił, by go przeprawił. Krzysztof tedy posadził sobie dziecko na ramionach, wziął laskę i wszedł w rzekę. Lecz oto woda w niej zaczęła powoli wzbierać, a chłopiec ciężył mu tak, jakby był z ołowiu, i im bardziej posuwał się naprzód, tym bardziej fala się wzdymała, a chłopiec coraz bardziej przygniatał jego ramiona nieznośnym ciężarem, tak że znalazł się w nader trudnym położeniu i poważnie lękał się o siebie. Gdy na koniec z biedą pokonał trudności i przebrnął rzekę, postawił chłopca na brzegu i rzekł doń: O wielkie niebezpieczeństwo przyprawiłeś mnie, chłopcze, i tak mi ciążyłeś, że gdybym miał cały świat na sobie, nie czułbym chyba większego ciężaru. A na to chłopiec odparł: Nie dziw się, Krzysztofie, bo miałeś na sobie nie tylko cały świat, lecz niosłeś na swych ramionach także tego, który stworzył ten świat. Ja bowiem jestem królem twoim, Chrystusem, któremu tutaj służysz. Abyś wiedział, że prawdą jest to, co mówię, wbij, gdy wrócisz, laskę twą w ziemię koło twego domku, a rano zobaczysz, że ona zakwitnie i obrodzi. To mówiąc zniknął z jego oczu. Krzysztof zaś powróciwszy wbił laskę w ziemię, a gdy rano wstał, ujrzał, że wydała liście i owoce jak palma.


Następnie przybył do miasta Samos w Licji, a ponieważ nie znał tamtejszego języka, prosił Pana, aby dał mu pojąć tę mowę. Gdy tak stał modląc się, sędziowie uważali go za szalonego i zostawili go w spokoju. On zaś uzyskawszy to, o co prosił, zakrył twarz, przybył na miejsce kaźni i umacniał na duchu chrześcijan, których męczono. Wtedy jeden z sędziów dał mu policzek, ale Krzysztof odsłonił twarz i rzekł: Gdybym nie był chrześcijaninem, zaraz odpłaciłbym ci za moją krzywdę. Wówczas Krzysztof wbił swą laskę w ziemię i prosił Pana, aby wypuściła liście, dla nawrócenia tego ludu. Tak też zaraz się stało i osiem tysięcy ludzi uwierzyło.

Król zaś posłał dwustu rycerzy z poleceniem sprowadzenia go do siebie, ale oni zastawszy go na modlitwie bali się oznajmić mu o tym. Posłał tedy drugich dwustu, a ci widząc go modlącego się, od razu z nim razem zaczęli się modlić. Wreszcie Krzysztof wstał i rzekł do nich: Kogo szukacie? A oni spojrzawszy w jego twarz rzekli: Król nas posłał, abyśmy cię związali i przyprowadzili przed niego. Krzysztof odrzekł: Jeżeli sam nie zechcę, to ani wolnego, ani związanego nie potraficie mnie zaprowadzić! Jeśli chcesz zatem - rzekli mu - to idź wolno, gdzie chcesz, a my powiemy królowi, żeśmy cię nie znaleźli. Nie - odparł - pójdę z wami. Po drodze nawrócił ich na wiarę chrześcijańską, kazał sobie ręce związać na plecach i tak postawić się przed królem. Król zobaczywszy go przeraził się i w jednej chwili spadł ze swego tronu. Dopiero gdy go słudzy podnieśli, zapytał św. Krzysztofa o jego imię i kraj, skąd pochodzi. Ten zaś odparł: Przed chrztem nazywałem się Reprobus, teraz zaś noszę imię Krzysztofa. Król na to: Głupio sobie wybrałeś imię na wzór imienia ukrzyżowanego Chrystusa, który ani sobie nie pomógł, ani tobie pomóc nie potrafi. Ale teraz, ty łotrze chananejski, dlaczego nie składasz ofiar bogom naszym? A Krzysztof odparł; Słusznie zwiesz się Dagnus, bo jesteś śmiercią świata i sprzymierzeńcem diabła, a twoi bogowie są dziełem rąk ludzkich. Król na to: Chowałeś się między dzikimi zwierzętami i potrafisz mówić tylko na sposób zwierzęcy i niezrozumiały dla ludzi. Teraz jednak, jeśli złożysz ofiary, otrzymasz ode mnie wielkie godności, a jeśli nie, to zginiesz na mękach. Skoro jednak św. Krzysztof nie chciał złożyć ofiar, kazał go król wtrącić do więzienia, a tych rycerzy, którzy byli po niego posłani, pościnać za to, że przyjęli chrześcijaństwo.


Następnie polecił razem z Krzysztofem zamknąć w więzieniu dwie piękne dziewczyny, z których jedna nosiła imię Nicea, a druga Akwilina, i obiecał im wielkie wynagrodzenie, jeśli skuszą go do grzechu ze sobą. Na ich widok Krzysztof natychmiast zaczął się modlić. Gdy jednak dziewczęta przeszkadzały mu klaszcząc w ręce i obejmując go, wstał i rzekł do nich: Kogo szukacie i po co was tu wpuszczono? A one przerażone jasnością bijącą z jego twarzy rzekły: Zmiłuj się nad nami, mężu święty, abyśmy mogły uwierzyć w Boga, którego ty głosisz. Na wieść o tym król kazał je przyprowadzić przed siebie i powiedział: Więc i wy dałyście sobie przewrócić w głowie? Przysięgam na bogów, że jeśli nie złożycie ofiar, marnie zginiecie! Ale one odparły: Jeśli chcesz, abyśmy złożyły ofiary, każ przyozdobić ulice i wszystkim zgromadzić się wokół świątyni. Tak też się stało. A one wszedłszy do świątyni zdjęły każda swój pasek, założyły je na szyje bożków, ściągnęły ich na ziemię i rozbiły w proch, po czym rzekły do zgromadzonych wokoło: Idźcie i wołajcie lekarzy, aby zajęli się waszymi bogami! Wówczas na rozkaz króla Akwilinę powieszono za ręce, a do nóg przywiązano jej wielki kamień, tak że całe ciało uległo rozerwaniu. Tak ona odeszła do Pana, siostrę zaś jej, Niceę, wrzucono do ognia, a gdy wyszła zeń nietknięta, ścięto jej głowę.


Następnie postawiono Krzysztofa przed królem, który kazał go siec żelaznymi rózgami i włożyć mu na głowę rozpalony szyszak żelazny, a na koniec sprowadził żelazne krzesło, polecił przywiązać doń Krzysztofa, a pod spodem rozpalić ogień ze smoły. Krzesło jednak rozleciało się, jakby było z wosku, a Krzysztof zeszedł zeń nietknięty. Wreszcie kazał go król przywiązać do pala, a czterystu żołnierzom strzelać doń z łuku. Tymczasem wszystkie ich strzały zatrzymywały się w powietrzu, a żadna nie zdołała dosięgnąć Krzysztofa. Król jednak sądząc, że żołnierze zabili go już strzałami, zaczął mu urągać, lecz wówczas jedna ze strzał zawisłych w powietrzu zawróciła i wbiła się w oko króla oślepiając go od razu. Ale Krzysztof rzekł doń: Jutro ja zakończę życie, a ty, okrutniku, zrób błoto z krwi mojej, pomaż nim swe oko, a odzyskasz zdrowie. Wówczas na rozkaz króla poprowadzono go na stracenie i skoro się pomodlił, ścięto mu głowę, a król wziął odrobinę jego krwi i przyłożył do swego oka ze słowami: W imię Boga i św. Krzysztofa - po czym od razu został uzdrowiony. Wówczas uwierzył i wydał dekret, aby każdy, kto by bluźnił Bogu lub św. Krzysztofowi, od razu karany był na gardle...