11.5.09

Fenomen

Ostatnio właśnie takie zdjęcie zobaczyłam. Podpis pod nim brzmiał:
29.04.2009. Meksyk. Mexico City. Kobieta modli się w katedrze w mieście zagrożonym epidemią świńskiej grypy.
Maska na twarzy. To rzuca się w oczy. Ale coś jeszcze. Po prawej stronie obraz Jezusa Miłosiernego. Dlaczego mówię o fenomenie?
1939 rok, jeszcze przed rozpoczęciem wojny. Umiera zakonnica, która nawet trzech klas tzw. szkoły powszechnej (po naszemu podstawowej) nie skończyła. Coś tam napisała, choć nie chciała, ale ksiądz jej kazał, bo nie miał czasu wysłuchiwać jej w konfesjonale. Potem gdzieś wywiózł te zapiski i tylko to je ocaliło. Współsiostry mówią, ze ma jakies zwidy, majaki, że Jezus takim jak ona się nie objawia. Badają ją psychologowie. Na co dzień obiera ziemniaki w kuchni, piecze drożdżówki itd.
Błędów ortograficznych w tekście Heleny Kowalskiej (bo takie imię ma w metryce) - co niemiara. Styl - cóż, dla polonisty - tragedia. Ksiądz na szczęście językowo oszlifował to trochę. Potem i wydawcy zrobili swoje.
Zwykła niedouczona, co tu duzo mówić, zakonnica z trzeciego chóru (czyli z tych najmniej poważanych).
Dziś jej "Dzienniczek" tłumaczy się na wiele języków, obraz Miłosierdzia Bożego jest już na całym świecie.
Czyż to nie jest niesamowite?
Gdybym nie wierzyła w Boga, po przeczytaniu "Dzienniczka" chyba bym uwierzyła.
Bo tego, co z niego wyniknęło, po ludzku nei sposób zrealizowac, osiągnąć. W tym musiał, po prostu musiał brać udział Ktoś jeszcze. Ktoś najwazniejszy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz