18.3.11

Jak magnes


Liturgia – tak jak każda inna modlitwa – zasadza się głównie na uwadze. Podczas Mszy świętej ćwiczymy się w koncentracji na Bogu, poprzez skupienie się na ofierze i darze, których Jezus dokonał z samego siebie w konkretnym historycznym wydarzeniu, i które, w sposób mistyczny, dokonują się bez przerwy w Duchu Świętym, zarówno w naszych sercach, jak i na ołtarzu. I chociaż nasza uwaga ulega nieustannemu rozproszeniu (kiedy na przykład z ciekawością obserwujemy nowe twarze w kościele, czy też kartkujemy parafialny biuletyn), to uwaga i skupienie Jezusa na nas nigdy nie maleją, tak że nawet nie przeszkadza mu nasze roztargnienie. Brak w tej uwadze wzroku pełnego wyrzutu, czy rozczarowania. Choć my jesteśmy niewierni, On pozostaje wierny, bo musi przecież pozostać wiernym samemu sobie. Fakt ten jest, przynajmniej dla człowieka wierzącego, nie do wyrażenia tajemnicą Eucharystii przemieniającą się w błogie przyciąganie prawdziwej Obecności, przyciąganie, któremu nie można się oprzeć.

Źródło

14.3.11

bez komentarza...



Przy okazji tragicznych doniesień z Japonii niektóre agencje prasowe zwracają uwagę na to, że epicentrum katastrofalnego trzęsienia ziemi znajdowało się niedaleko miejsca słynnych objawień Matki Bożej w Akita.



Amerykańska agencja katolicka Catholic News Agency przypomina przy tej okazji o objawieniach Maryjnych w Akita nad Morzem Japońskim, które miały być kontynuacją Fatimy, i mówiły o grożących światu naturalnych klęskach. Widzenia, których nadprzyrodzoność potwierdził w 1982 r. miejscowy ordynariusz i zezwolił na oddawanie czci Matki Bożej z Akita, były udziałem zakonnicy, siostry Agnes Sasagawy ze zgromadzenia Sióstr Służebnic Eucharystii.

W objawieniach z 1973 roku, z których jedno nastąpiło dokładnie w 56. rocznicę ostatniego objawienia w Fatimie, zakonnica ujrzała niezwykłe światło wychodzące z tabernakulum. Miała także zobaczyć i usłyszeć Maryję, która wzywała do modlitwy za grzeszników, którzy potrzebują pokuty i nawrócenia.

„Będzie to kara większa niż potop, nieporównywalna z niczym, co widział świat. Ogień spadnie z nieba i unicestwi większą część ludzkości, dobrych na równi ze złymi, nie oszczędzając ani kapłanów, ani wiernych” – usłyszała wizjonerka od Maryi.

Pojawiła się także zapowiedź podziałów w Kościele. „Działanie szatana przeniknie nawet Kościół, do tego stopnia, że będzie można zobaczyć kardynałów sprzeciwiających się innym kardynałom i biskupów występujących przeciwko innym biskupom. Świątynie i ołtarze będą plądrowane; Kościół będzie pełen tych, którzy pójdą na kompromis, a szatan będzie kusił wielu kapłanów i osoby konsekrowane, by opuścili służbę Panu” – głosi zapowiedź. Orędzie wzywa do codziennej modlitwy różańcowej za papieża, biskupów i kapłanów.

2 lata po ogłoszeniu orędzia figura Matki Bożej zaczęła krwawic i ronić łzy. Ostatni raz to zjawisko zaobserwowano we wrześniu 1981 roku. Na koniec zakonnica, która wcześniej straciła słuch, odzyskała go.

Pierwsza diecezjalna komisja, jaką powołano w sprawie widzeń s. Agnes orzekła, że przypadek nie ma charakteru nadprzyrodzonego. W 1979 roku powołano drugą komisję. 22 Kwietnia 1984 r. ówczesny ordynariusz diecezji Niigata bp John Shojiro Ito ogłosił oficjalnie, że objawienia w Akita mają charakter nadprzyrodzony, stwierdzając, że „orędzie to jest identyczne z tym, jakie Matka Boża przekazała w Fatimie”.

Najbardziej dotkniętą katastrofalnym trzęsieniem ziemi i powstałymi na skutek niego tsunami jest katolicka diecezja Sendai.

za: KAI

http://duchowy.pl/2011/03/14/epicentrum-trzesien-niedaleko-miejsca-objawien-maryjnych-w-japonii/

6.3.11

Jak to jest z tym chrześcijaństwem...

Jeśli uważasz się nawet „bardziej lub mniej" za chrześcijanina — ponieważ nie chcesz zranić nikogo, ponieważ chcesz być miły i wspaniałomyślny lub ponieważ chcesz żyć moralnie i przestrzegasz Dziesięciu Przykazań, to rzeczywiście możesz być bardzo miłą osobą, lecz nie jesteś jeszcze chrześcijaninem.

Więcej Tutaj

5.3.11

Lekarstwo na niewiarę...

Wierzył pan w Boga przed wylotem w kosmos? Jako młody, obiecujący major Ludowego Wojska Polskiego?

- Przepraszam, ale o czym pan mówi? Co pan sugeruje? Ja byłem wychowany w domu typowo polskim, ja nigdy wiary nie zmieniłem. Byłem i jestem człowiekiem wierzącym.

TU WIĘCEJ

3.3.11

Jak Kowalski zostal mistykiem...

O znaczeniu mistyki dla Kościoła z ks. Grzegorzem Strzelczykiem rozmawia ks. Tomasz Jaklewicz.Ks. Grzegorz Strzelczyk ur. 1971, kapłan archidiecezji katowickiej, doktor teologii dogmatycznej, pisał m.in. o znaczeniu mistyki dla teologii. Wykłada na Wydziale Teologicznym Uniwersytetu Śląskiego.

Ks. Tomasz Jaklewicz: Święci, mistycy, a czasem tzw. charyzmatycy mówią: „spotkałem Boga”. Czy można tak po prostu spotkać Boga?
Ks. Grzegorz Strzelczyk: – To można rozumieć na dwa sposoby. Po pierwsze jakieś całkiem zwyczajne wydarzenie może wywołać w człowieku przekonanie, że w tym, co się stało, zadziałał Bóg. Śmierć kogoś bliskiego lub coś pozytywnego, na przykład dobra rozmowa. Kiedy człowiek głębiej się nad tym zastanawia, dochodzi do wniosku, że była w tym ręka Boga. Przekonanie o działaniu Boga jest wnioskiem, który pojawia się na końcu refleksji.

A ten drugi rodzaj doświadczenia?
– To są takie wydarzenia, w których człowiek od samego początku jest absolutnie pewien, że zadziałała łaska Boga. Oczywistość poprzedza tu refleksję. Coś takiego się stało, że człowiek wie, że to było dotknięcie Boga. Trudność polega na tym, że nie można tego do końca przekazać ani udowodnić. Mistyka dotyczy tego typu doświadczeń.

Kiedy ktoś mówi, że rozmawiał z Bogiem, to na ogół rodzi się w nas podejrzliwość, czy wszystko z nim w porządku.
– Bo niełatwo wierzyć, że coś takiego może się wydarzyć.

Wielu powiada, że mistyka to sprawa reakcji chemicznych w mózgu albo stan psychiczny…
– Owszem, to jest stan psychiczny. Doświadczenie Boga ujawnia się w naszej świadomości. W tym sensie zachodzą jakieś procesy w mózgu. Ojcowie Kościoła zwracali jednak uwagę, że oprócz pięciu zmysłów mamy też zmysły duchowe, które uzdalniają nas do ujmowania Boga. Oczywiście niełatwo to pogodzić ze współczesną wiedzą o człowieku. Jak to się przekłada na procesy w naszym organizmie? Trudno orzec. Psychologia bada stany ludzkiej psychiki, teologia dopowiada, że niektóre mogą być warunkowane czy wywoływane przez Boga.

Dlaczego jedni doświadczają stanów mistycznych, a inni nie? Od czego to zależy?
– To wybór Boga. Bóg, biblijnie mówiąc, „nie ma względu na osoby”. On rozdaje powołania. Intensywne doświadczenia duchowe to specyficzne powołanie. Przy czym różnice między nami dotyczą raczej stopnia intensywności, a nie istoty sprawy. Każdy z nas ma szansę na głębokie duchowe doświadczenia.
Każdy może być mistykiem?
– Potencjalnie już jest! Od momentu kiedy został ochrzczony, jest już złączony z Chrystusem! Ale po drodze bruździ grzech – im bardziej grzeszny jest człowiek, tym trudniej będzie mu doświadczyć Boga. Druga sprawa to pewne duchowe nastrojenie. Im więcej i lepiej człowiek się modli, tym większa jest szansa, że kiedy Bóg się zbliży, człowiek Go rozpozna. Im bardziej człowiek jest dostrojony do tej fali, na której Bóg nadaje, tym większa szansa, że odbierze sygnał.

Czasem mam wrażenie, że Pan Bóg bawi się z nami w chowanego. Jadę na rekolekcje, modlę się, siedzę w kaplicy jak kłoda i nic, cisza, pustka.
– Bóg z rzadka przychodzi na nasze zawołanie.

Ale w Piśmie Świętym są obietnice: „Szukajcie, a znajdziecie, kołaczcie, a otworzą wam”.
– Ale nie jest tam napisane, że to się stanie od razu.

Wolałbym nie czekać zbyt długo…
– Pytanie, po co tego chcemy. W pragnieniu doświadczenia mistycznego, oprócz czystego pragnienia Boga, może być mnóstwo innych pragnień, np. żeby mi było dobrze, żebym mógł powiedzieć piękne świadectwo, żebym był na haju. Wielu mistyków po intensywnym doświadczeniu Boga przeżywało absolutną ciemność. Święty Jan od Krzyża mówi, że to służy oczyszczeniu. Człowiek musi się przekonać, czy kocha Boga ze względu na Boga, czy ze względu na siebie i emocjonalne „odloty”.

Filmy „Ludzie Boga” i „Wielka cisza”, opowiadające o życiu mnichów, spotkały się z wielkim zainteresowaniem. Co to o nas mówi?
– Myślę, że każdy człowiek przynajmniej raz w życiu ociera się o granice mistycznego doświadczenia, o którym mówią te filmy. Ktoś z tej drugiej strony do nas szepcze. Także do wszystkich zabieganych menedżerów, biznesmenów, matek itd. Próbujemy się wsłuchać w ten głos, ale jesteśmy ściągani w dół przez pracę, obowiązki, zgiełk. Jest chyba sporo wierzących, którzy żyją z potężnym pragnieniem czegoś głębszego. A i niewierzący by się znaleźli.
Czy nie zagubiliśmy w Kościele świadomości bogactwa mistycznej tradycji?
– To dotyczy raczej Kościoła zachodniego. Dlaczego tak się stało? Zachód chyba przesadził z klauzurą, z odseparowaniem mnichów od świata. Stąd bierze się trudność w komunikacji. Pierwotna tradycja mnisza rozwiązywała to inaczej.

Ale mnisi z definicji szukają przecież samotności i ciszy.
– Jeśli zerkniemy do pism mnichów z IV, V wieku, to zobaczymy lamenty, że nie mogą się opędzić od ludzi, którzy szukają u nich rady. Muszą udzielać nauk, bo to należy do ich powołania, a zamykają się za murem, żeby ochronić obszar głębokiej modlitwy – to takie miejsce ucieczki. Mistyka bardzo się sprywatyzowała na Zachodzie, została sprowadzona do wymiarów „ja i Bóg”. Owszem, doświadczenie mistyczne jest darem dla konkretnej osoby, ale ona przecież należy do Kościoła, więc tym darem powinna służyć innym.

Marta Robin, zmarła 30 lat temu mistyczka francuska, przyczyniła się do powstania wielu wspólnot, a przez jej pokój przewinęło się 100 tysięcy ludzi.
– Mistyka nie można zostawić w świętym spokoju i powiedzieć mu: „twoim zadaniem jest tylko modlitwa”. Kto ma uczyć modlitwy, jak nie ten, kto intensywnie rozmawia z Bogiem, kto ma być kierownikiem duchowym, jak nie człowiek, który ma głębokie duchowe doświadczenie?

Kojarzy mi się to ze wspólnotą z Taizé: grupa mnichów w habitach otoczona tysiącami młodych ludzi spragnionych głębszego życia, głębszej modlitwy. Może o to właśnie chodzi?
– Wystarczy zajrzeć do reguły benedyktyńskiej: „każdego gościa należy przyjąć”. Ta gościnność jest uregulowana po to, by zachować rytm życia i modlitwy w klasztorze, ale gościem należy się zająć, bo jest szansą na spotkanie z Chrystusem. A mnich ma świadomość, że jest dla ludzi, z którymi dzieli się swoim doświadczeniem. Bóg wybiera niektórych do życia kontemplacyjnego, ale oni mają misję do spełnienia w Kościele. Dzięki przepływowi życia wszyscy stają się bogatsi. Bo biznesmen zaczyna się lepiej modlić, a mistyk idzie do Boga nie tylko z problemami typu „przełożona na mnie krzywo spojrzała”, ale z życiem konkretnych ludzi.
Przypomina mi się Tomasz Merton, który jako trapista ciągle przyjmował ludzi, szukających u niego światła dla swojego życia.
– I jeździł z konferencji na konferencję, mnóstwo pisał.

Wielcy mistycy wywierali potężny wpływ na Kościół. Klasyczne przykłady: św. Katarzyna ze Sieny czy św. Brygida Szwedzka napominające papieży. Wpływ małej Tereski na kilka pokoleń w Kościele jest czymś niezwykłym.
– Istnieje więź między bardzo osobistym i w pewnej mierze nieprzekazywalnym doświadczeniem Boga a życiem wspólnoty Kościoła. To są naczynia połączone. Bóg wlewa się w świat przez ludzi. Mistycy mówią: „nie jesteśmy w stanie przekazać pełni naszego doświadczenia, to się wymyka opisowi, ale coś musimy powiedzieć”. Stąd ich dzieła, świadectwa, listy...

Czy nowe wspólnoty i ruchy w Kościele są jakąś kontynuacją mistycznej tradycji Kościoła?
– Wiele tzw. charyzmatycznych ruchów wyrasta z protestantyzmu, który onegdaj zerwał z tradycją monastyczną. Kiedy te ruchy odkryły intensywne doświadczenia Boga w swoich wspólnotach, zaczęły od nowa opisywać to, co już było wcześniej obecne w tradycji zakonnej. Efekt jest taki, że niesłusznie wydaje się nam, iż tradycja charyzmatyczna i mistyczna to dwie różne sprawy. I dlatego odnowa charyzmatyczna może służyć klasycznym wspólnotom kontemplacyjnym, w których przygasa życie. I odwrotnie, klasyczna tradycja mistyczna wzbogaca doświadczenia charyzmatyczne. Francuskie nowe wspólnoty mają taką siłę, bo one właśnie to zrobiły: sięgnęły głęboko do tradycji chrześcijańskiej duchowości Wschodu i Zachodu i dołożyły do tego współczesne doświadczenia charyzmatyczne.

W popularnym rozumieniu mistyk to ktoś, kto jest oderwany od rzeczywistości.
– To jedna z największych bzdur. Święty Jan od Krzyża powiada, że zbliżając się do Boga, odkrywamy prawdziwy świat, bo w Bogu widzimy wszystkie rzeczy takimi, jakimi są naprawdę. Zresztą wystarczy popatrzeć, jak bardzo zaradne były wspólnoty mnisze, które przyczyniały się do rozwoju kultury europejskiej. Odsuwając mistykę od codzienności, robimy krzywdę Kościołowi. Bo mówimy ludziom: „to nie jest dla was, wy, zwykli śmiertelnicy, możecie najwyżej obejrzeć film o mnichach”.
No ale to trochę tak jest. Dość powszechne jest odczucie, że mistyka to rejony niedostępne dla zwykłych śmiertelników.
– Jest prosty sposób, by to zmienić. Posiedzieć przed Bogiem, powiedzmy, pół godziny w tygodniu, w bezpiecznej przestrzeni, gdzie nic nie dzwoni, nie przychodzą SMS-y, nikt niczego od nas nie chce.

I co robić w tym czasie?
– Siedzieć, opowiadać o życiu, nudzić się. Być przed Nim, po prostu. Wielu ludzi reaguje jak biblijny Naaman. Kiedy prorok Elizeusz kazał mu się zanurzyć siedem razy w Jordanie, to się oburzył na tak banalną radę. Trzeba zacząć od czegoś tak prostego.

Ale są i tacy, którzy modlą się codziennie od lat i nie doświadczyli niczego głębokiego, a może nawet pojawia się u nich zmęczenie lub zniechęcenie.
– Wtedy podstawowa rada brzmi: nic nie zmieniać. Być może potrzebna jest rozmowa z kierownikiem duchowym, który pomógłby nam zrozumieć, co się dzieje. Bo może zagadujemy Boga? A jeśli to Bóg ma mi się dać, to ja nie mogę być w centrum modlitwy. On zwraca się do nas indywidualnie, dlatego nie ma jakiegoś uniwersalnego patentu na mistykę, to nie jest sprawa techniki.

A jeśli ktoś się modli i nagle coś zaczyna się dziać, ale człowiek nie wie, czy to jest od Boga, czy może ulega jakiejś iluzji...
– Potrzebna jest pomoc kierownika duchowego. Opieranie się tylko na swoim rozeznaniu może prowadzić do bolesnych pomyłek. Można uznać nadmiar egzaltacji religijnej za mistykę. Dlatego są potrzebni pasterze we wspólnotach i kierownicy na drodze indywidualnej. Zwykle jeśli coś jest od Boga, to człowiek widzi pozytywne owoce w życiu i nie ma problemu, by o tym rozmawiać.

Chrześcijaństwo XXI wieku musi być bardziej mistyczne albo nie będzie go wcale, wciąż to powtarzamy.
– Rahner mówił to w tym sensie, że jest ostatni dzwonek. Chrześcijaństwo za bardzo skoncentrowało się na moralności. A ono jest przede wszystkim doświadczeniem zbawienia, czyli tego, że Bóg się nam daje. Dlatego konieczny jest ruch, który uwolni w nas mistyków.

Tekst ukazał się w Gościu Niedzielnym 08/2011