4.6.09

4 czerwca

Dziś tak niereligijnie zupełnie, ale refleksyjnie za to. Bo i czas refleksyjny taki, i przypomnienia wart.
Zresztą, i tak to z religią w jakiś tam sposób powiązane... W końcu gdyby nie papieska pielgrzymka w roku 1979, lawina wydarzeń w Polsce i nie tylko w Polsce prawdopodobnie by nie ruszyła nigdy. Tak przynajmniej, jak podają sondaże, twierdzi ponad 70 procent Polaków, w tym historycy. Coś w tym jest...
A o czym mówię? O jakiej dacie? O jakiej lawinie? Dlaczego 4 czerwca?




Młodsi czytelnicy pewnie nie przeżyli jeszcze takiej radości jak ci z nas, którzy pamiętają 4 czerwca 1989 roku. Po 45 latach rządów marionetek, trzymających się władzy dzięki sowieckim czołgom, komunizm na naszych oczach zdychał.Wybory przeprowadzone tego dnia były tylko częściowo wolne. Komuniści zagwarantowali sobie aż 65 procent miejsc w Sejmie. To był przełom, bo do tej pory obsadzali sto procent miejsc. Jeśli ktoś chciał być w Polsce opozycjonistą, to zamiast w ławach sejmowych mógł sobie posiedzieć co najwyżej w więzieniu. Wielki Brat ze Wschodu przed 20 laty właśnie jednak osłabł. A wtedy przestraszeni polscy komuniści też zmiękli i postanowili dogadać się z polskim społeczeństwem. W czasie obrad Okrągłego Stołu zgodzili się, żeby na pozostałe 35 procent krzeseł do Sejmu oraz na wszystkie fotele do Senatu Polacy wybrali sobie, kogo chcą.

foto www.ekai.pl

Partia: łatwo wygramy
Ruszył więc festiwal wolności. Dotąd za rozprowadzanie opozycyjnych pism groziły 3 lata więzienia, teraz można je było sprzedawać i czytać legalnie. Z każdego słupa, przystanku, muru patrzyli na przechodniów kandydaci opozycji, sfotografowani z Lechem. Bo właśnie Wałęsa był symbolem i legendą opozycji. W telewizji, w której dotąd nawet samo słowo „Solidarność” było zakazane, nagle pojawiły się całe programy wyborcze Komitetu Obywatelskiego „Solidarność”. Ludzie wytrzeszczali oczy na ekrany swoich czarno-białych telewizorów, na których Jacek Fedorowicz najspokojniej w świecie pokazywał, jak z góry na dół skreślać nazwiska komunistycznych kandydatów.

Komunizm to system, który nie potrafi istnieć bez kłamstwa. Dostęp do informacji, który Polacy nagle uzyskali w 1989 roku, dodatkowo usunął więc komunistom grunt spod nóg. Mimo to ważni działacze Polskiej Zjednoczonej Partii Robotniczej byli tak pewni swojej siły, że tego nie zauważyli. Choćby towarzysz Zygmunt Czarzasty, szef kampanii wyborczej PZPR. „Martwił się on, aby zwycięstwo PZPR nie było nazbyt przygniatające” – napisał o nim Jerzy Urban, wówczas rzecznik komunistycznego rządu. – „Zastanawiał się, co robić, by do parlamentu przyciągnąć trochę ludzi z »Solidarności«.


High Noon, 4 june 1989

Przedstawiał ścisłe, krzepiące serca, optymistyczne obliczenia. Wznosił swoje szczere, przezroczyste jakby oczy, ulokowane w gładkiej twarzy, i mówił: Towarzysze, jestem pewien, gwarantuję, mur beton, daję głowę. Zapewniał więc przed klęską pyszny nastrój w gmachu KC. Był niczym owa orkiestra grająca do ostatka na »Titaniku«. Już wszyscy czuli i widzieli, że woda nas zalewa, a on jeszcze wydawał pyszne dźwięki”. Czarzasty nie był jednak w swoich poglądach osamotniony. Wielu jego partyjnych towarzyszy też bało się, że „Solidarność” poniesie w wolnej części wyborów taką klęskę, że Zachód zacznie podejrzewać fałszerstwo wyborcze. A wtedy nici z kredytów, które komuniści chcieli zaciągnąć na Zachodzie na ratowanie przewracającej się gospodarki...

Przywódcy Komitetu Obywatelskiego „Solidarność” też jednak się pomylili. – Byłoby świetnie zdobyć ponad połowę miejsc w Senacie i dwie trzecie dostępnych dla nas miejsc w Sejmie – marzyli.
Ordynacja wyborcza była strasznie skomplikowana. Oczywiście po to, żeby Polacy się pogubili i źle zagłosowali. Nasz kolega redakcyjny Andrzej Grajewski w „Gościu” z 21 maja 1989 roku napisał dla czytelników poradnik „Jak głosować?”: „Wyborca (w Katowicach) otrzyma 7 kartek z listą nazwisk, przy których nie będzie żadnej informacji co do ich przynależności organizacyjnej. (...)

www.fronda.pl

Z kartki wyborczej nie będzie można się dowiedzieć, kto reprezentuje Komitet Obywatelski »Solidarność«, a kto PZPR. Te nazwiska trzeba po prostu znać. Można wziąć ze sobą do lokalu wyborczego ulotkę z wydrukowanymi nazwiskami kandydatów opozycji albo »Gościa Niedzielnego« z tymi nazwiskami, a następnie ustalić, na jakiej karcie wyborczej figurują. Aby zostali oni wybrani, trzeba skreślić wszystkich innych kandydatów” – napisał. Wolne wybory dotyczyły tylko jednej wyborczej kartki do Sejmu. Na pozostałych pięciu lub sześciu listach figurowali wyłącznie ludzie władzy. Już na starcie komuniści i ich sojusznicy zagwarantowali więc sobie aż 299 miejsc w Sejmie. Wolna wyborcza gra toczyła się więc tylko o pozostałe 161 miejsc. No i o Senat.

www.fronda.pl

Kiełbaski Stokłosy
Nadeszła wreszcie niedziela 4 czerwca. Ludzie ruszyli do urn. Ktoś zapamiętał starszą panią, która płakała w warszawskim lokalu wyborczym. Zapomniała okularów i zamiast na kandydata „Solidarności” Władysława Findeisena, rektora politechniki, zagłosowała na komunistę Władysława Ferensztajna. Pomysł komunistów, żeby przy nazwiskach kandydatów zabrakło informacji o przynależności do „Solidarności” lub do partii, wydawał się przynosić efekty. Mimo to okazało się, że już w pierwszej turze „Solidarność” zdobyła... 160 ze 161 mandatów, które były do wzięcia w Sejmie. Ostatni mandat też zresztą przypadł „Solidarności”, ale już w drugiej turze 18 czerwca. Zdobył go Andrzej Wybrański z okręgu Inowrocław.

W wyborach do Senatu, które były całkiem wolne, Komitet Obywatelski „Solidarność” zdobył 99 na 100 mandatów. Aby upokorzenie komunistów było pełne, ostatni ze stu foteli w Senacie też nie przypadł im. Zdobył go niezależny, choć związany z komunistami, kandydat Henryk Stokłosa z województwa pilskiego. Satyrycy żartowali z komunistów, że obrady Senatu to „spotkanie Komitetu Obywatelskiego »Solidarność« z niezależnym senatorem Stokłosą”. Stokłosa, bardzo bogaty przedsiębiorca, jako jedyny w całej Polsce pokonał w tych wyborach kandydata Komitetu Obywatelskiego. Kupił poparcie większości wyborców, częstując ich kiełbaskami na wyborczych festynach. Później wygrywał wybory do Senatu jeszcze czterokrotnie. Przed dwoma laty trafił jednak do aresztu w związku z podejrzeniem popełnienia przestępstw korupcyjnych.

www.fronda.pl

Zdziwieni zwycięzcy
35 czołowych polityków obozu władzy miało w tych wyborach miejsce na liście krajowej. Był wśród nich specjalista od tajnych służb Czesław Kiszczak. Komuniści liczyli, że wyborcy będą listę wrzucać do urn bez skreśleń. Tymczasem oni skreślali komunistów z góry na dół, jak im pokazał w telewizji Fedorowicz. 33 z nich przepadło. Do Sejmu z listy krajowej weszło tylko dwóch polityków: seksuolog i późniejszy marszałek Mikołaj Kozakiewicz z ZSL, ludowego sojusznika komunistów, oraz komunista Adam Zieliński. Wygrali raczej nie dlatego, żeby społeczeństwo kochało ich bardziej niż pozostałych 33 aparatczyków. Nazwisko Zielińskiego znajdowało się po prostu na samym dole listy. Część głosujących, którzy przekreślili listę krajową na krzyż, nie dociągnęło kreski do jego nazwiska... Z kolei nazwisko Kozakiewicza było na zgięciu w środku listy. Podobno komisje miały kłopot z określeniem, czy jest przekreślony, czy tylko „zgięty”.


fot. PAP

Wyborcy oczekiwali, że strona solidarnościowa po tym sukcesie pójdzie za ciosem. Zaskoczeni przywódcy Komitetu Obywatelskiego wystraszyli się jednak własnego sukcesu. Bali się, że władza, jak dziki zwierz przyparty do muru, unieważni wybory i znów użyje siły. „Na przekór naszym intencjom wygraliśmy wybory, które według ordynacji były nie do wygrania” – wspominał Jacek Kuroń, który prosił nawet kolegów z Wrocławia, żeby nie organizowali demonstracji z okazji zwycięstwa, by nie prowokować władzy. Komitet Obywatelski szybko zgodził się też, żeby 33 nieobsadzone miejsca po liście krajowej, rozdzielili między siebie komuniści w drugiej turze wyborów. Tak też się stało. Sukcesem było jednak, że te miejsca zajęli mniej znani komunistyczni politycy. Główni działacze PZPR i jej przybudówek ZSL i SD, dzięki katastrofie listy krajowej, znaleźli się poza parlamentem.


Czy w tamtych czasach można było przyciskać komunistów bardziej, ugrać więcej? Dziś wiadomo, że tak. „Ogromna część społeczeństwa, ludzi aktywnych politycznie, nie zdawała sobie sprawy ze stopnia gotowości do ustępstw ze strony Związku Sowieckiego. Komuniści o tym wiedzieli, my o tym nie wiedzieliśmy” – wspomina Marek Jurek w nowej książce „Dysydent w państwie POPiS”.
Komuniści jeszcze próbowali Polakom grozić. – Nie ma co tak się cieszyć – mówił po wyborach w telewizji jeden z aparatczyków. – Zobaczcie, co się dzieje na Placu Tien An Men – powiedział z naciskiem. Chodziło o to, że właśnie w nocy 4 czerwca, kiedy w Polsce wschodziła wolność, na największym placu Pekinu czołgi komunistycznej armii chińskiej rozjechały domagających się wolności studentów.
Masakra na placu Tien An Men w Pekinie

Na prezydenta nowy parlament wybrał jeszcze generała Jaruzelskiego. Zastanawiające było, że kilku parlamentarzystów ze strony solidarnościowej wstrzymało się przy tym od głosu. Umożliwili w ten sposób wybór komunistycznego generała zaledwie jednym głosem.


Polska 1989, www.polskieradio.pl

Jednak już w sierpniu „Solidarność” przeciągnęła na swoją stronę dotychczasowych satelitów PZPR-u, czyli Zjednoczone Stronnictwo Ludowe i Stronnictwo Demokratyczne. Powstał pierwszy niekomunistyczny rząd w sowieckim bloku, z premierem Tadeuszem Mazowieckim. Komuniści zachowali w nim jednak resorty siłowe. Wielu komunistów poszło też „w biznes”, to znaczy uwłaszczyło się za grosze na państwowym majątku. Dzięki wielkim pieniądzom ludzie ci zachowali wpływy także w rodzącej się nowej Polsce. Jednak budzącej się wolności nie umieli już zatrzymać. W następnych miesiącach, pod wpływem wydarzeń w Polsce, komunizm zawalił się we wszystkich okolicznych państwach.
Przemysław Kucharczak, artykuł z "Gość Niedzielny" 22/2009

I na koniec tak popularne, tak znaczące utwory - jedne z nielicznych patriotycznych, które lubię:

Jan Pietrzak, sięgający do samych głębin wieków, do trzewi naszej historii, rzec by można


Żeby Polska...

Z głębi dziejów, z krain mrocznych,
Puszcz odwiecznych, pól i stepów,
Nasz rodowód, nasz początek,
Hen od Piasta, Kraka, Lecha.
Długi łańcuch ludzkich istnień
Połączonych myślą prostą.
Żeby Polska, żeby Polska!
Żeby Polska była Polską!

Wtedy, kiedy los nieznany
Rozsypywał nas po kątach,
Kiedy obce wiatry grały,
Obce orły na proporcach-
Przy ogniskach wybuchała
Niezmożona nuta swojska.
Żeby Polska, żeby Polska....

Zrzucał uczeń portret cara,
Ksiądz Ściegienny wznosił modły,
Opatrywał wóz Drzymała,
Dumne wiersze pisał Norwid.
I kto szablę mógł utrzymać
Ten formował legion, wojsko.
Żeby Polska, żeby Polska.....

Matki, żony w mrocznych izbach
Wyszywały na sztandarach
Hasło: "Honor i Ojczyzna"
I ruszała w pole wiara.
I ruszała wiara w pole
Od Chicago do Tobolska.
Żeby Polska, żeby Polska....

Rzecz ciekawa, utwór poniższy to piosenka napisana w 1978 roku przez Jacka Kaczmarskiego do melodii piosenki L'Estaca (Słup) katalońskiego pieśniarza Lluísa Llacha, inspirowana tekstem i osobą autora L'Estaca. [1]

Filip Łobodziński (wówczas student iberystyki) wspominał: "Podczas tego wieczornego spotkania słuchaliśmy płyty Lluisa Llacha. Jackowi Kaczmarskiemu ogromnie spodobała się piosenka pt."L'estaca" (Pal). Wkrótce sam napisał słowa do jej melodii" [2] Wersja Kaczmarskiego bardzo szybko się przyjęła i zaczęła rozbrzmiewać w środowisku opozycji. Kiedy latem 1980 roku narodziła się Solidarność, "Mury" stały się hymnem związkowców. Joanna Kozińska, dziś konsul w Barcelonie, a przed laty uczestniczka grudniowego spotkania mówi: "Mury były dla nas bardziej czytelną metaforą."

J. Kaczmarski: Słuchałem kiedyś płyty Katalończyka Lluisa Liacha, który to śpiewa, a 10 tysięcy ludzi powtarza refren. Tekst tam jest inny, o wyrywaniu pala, do którego są przywiązani ludzie, ale motyw jakby ten sam. [3]

Piosenka Llacha zyskała niezwykłą popularność w Katalonii, była śpiewana na koncertach i manifestacjach jako protest przeciwko dyktaturze Franco. Po tym, gdy jej wykonywanie zostało zakazane przez władze – na demonstracjach nucono samą melodię, co znalazło odzwierciedlenie w tekście Kaczmarskiego ("sama melodia bez słów niosła ze sobą starą treść"), niejako poświęconym w ten sposób Llachowi.

Tak, jak to często bywa z ważnymi pieśniami, "L'Estaca" wymknęła się z rąk Llacha i Kaczmarskiego, by żyć swoim własnym życiem. Śpiewano ją w okresie stanu wojennego. Nielegalna radiostacja Radio Solidarność rozpoczynała swe audycje fragmentem "Murów". Więzieni związkowcy zmienili jej zakończenie, aby brzmiało mniej pesymistycznie. Gorzka, paradoksalna wymowa ostatniej zwrotki bywała powszechnie pomijana przez odbiorców ("A mury rosły, łańcuch kołysał się u nóg"). Zastąpiono to słowami: "A mury runą, runą, runą/ I pogrzebią stary świat". (...)

Piosenka stała się hymnem Solidarności i symbolem walki z reżimem oraz roli poety ("śpiewał, że czas by runął mur... oni śpiewali wraz z nim"). Utwór cechuje bardzo żywiołowa melodia oraz pesymistyczne przesłanie – główny bohater (śpiewak-poeta) porywa ludzi piosenką zagrzewającą ich do walki – po czym traci ją na rzecz zaślepionego rewolucją tłumu.

"Mury" napisałem w 1978 r. jako utwór o nieufności do wszelkich ruchów masowych. Usłyszałem nagranie Luisa Llacha i śpiewający, wielotysięczny tłum i wyobraziłem sobie sytuację – jako egoista i człowiek, który ceni sobie indywidualizm w życiu – że ktoś tworzy coś bardzo pięknego, bo jest to przepiękna muzyka, przepiękna piosenka, a potem zostaje pozbawiony tego swojego dzieła bo ludzie to przechwytują. Dzieło po prostu przestaje być własnością artysty i o tym są "Mury". I ballada ta sama siebie wywróżyła, bo z nią się to samo stało. Stała się hymnem, pieśnią ludzi i przestała być moja.(...)

Piosenka była śpiewana podczas strajków w stoczni, zyskała ogromną popularność wśród internowanych w stanie wojennym. Refren piosenki został sygnałem dźwiękowym Radia "Solidarność".

Ostatnia zwrotka piosenki była wielokrotnie zagłuszana, zaklaskiwana podczas koncertów, a także zmieniana na bardziej optymistyczne przesłanie ("A murów nie ma, nie ma nie ma..."), mimo zdecydowanego sprzeciwu Kaczmarskiego wobec takich praktyk. (za Wikipedia.pl)



Tekst:

Mury

On natchniony i młody był ich nie policzyłby nikt
On im dodawał pieśnią sil śpiewał że blisko już świt
Świec tysiące palili mu znad głów unosił się dym
Śpiewał że czas by runął mur oni śpiewali wraz z nim

Wyrwij murom zęby krat
Zerwij kajdany połam bat
A mury runą runą runą
I pogrzebią stary świat!

Wkrótce na pamięć znali pieśń i sama melodia bez słów
Niosła ze sobą starą treść dreszcze na wskroś serc i dusz
Śpiewali wiec klaskali w rytm jak wystrzał poklask ich brzmiał
I ciążył łańcuch zwlekał świt on wciąż śpiewał i grał

Wyrwij murom...

Aż zobaczyli ilu ich poczuli siłę i czas
I z pieśnią że już blisko świt szli ulicami miast
Zwalali pomniki i rwali bruk - Ten z nami! Ten przeciw nam!
Kto sam ten nasz największy wróg! A śpiewak także był sam

Patrzył na równy tłumów marsz
Milczał wsłuchany w kroków huk
A mury rosły rosły rosły
Łańcuch kołysał się u nóg...

Patrzy na równy tłumów marsz
Milczy wsłuchany w kroków huk
A mury rosną rosną rosną
Łańcuch kołysze się u nóg...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz