10.7.09

Włos z głowy

Spotkało mnie coś bardzo niepozornego, lecz jakże znamiennego. Ot tak, nagle, niby przypadkiem. niby drobnostka, a jednak.

Poszłam do kiosku po książeczkę dla dziecka - z tych wierszowanych, w małym formacie, z kolorowymi obrazkami, o twardych kartkach. W jednym kiosku były, ale nie takie, jak chciałam, poszłam więc do drugiego, mojego ulubionego. To salonik prasowy właściwie. Wchodzę i...

Włos ludzki, przybliżenie 200-krotne

Od kilku miesięcy czytam i co tydzień usiłuje zdobyć papierową wersję pewnego czasopisma (dla dociekliwych - link do internetowego wydania gazety jest w mojej linkowni po prawej stronie bloga). Problem z gazetą polega na tym, że u nas w kioskach nie ma jej w okolicy mojego bloku - bliższej i dalszej - nigdzie. W całym mieście nawte nie ma. Nawet w księgarniach katolickich. No, moze w któryms kiosku, ale wta gazeta w kioskach to rzadkośc, przeciez nie dam rady sprawdzic ich wszystkich. Gazeta wychodzi w piątki, a ja najwcześniej mogę ją czytać ... w niedzielę rano (bo tylko wtedy jest dostępna w kościele), kiedy zwykle nie mam czasu. W poniedziałek przychodzą inne sprawy, gazeta się trochę dezaktualizuje i tak jakoś leci.



Ja zwykle z rodzinką na niedzielną Mszę chodzę wieczorem. jednak wieczorem gazet już brak. Pędzę więc rano do kościoła po gazetę, nie mając jej czasu już zresztą czytać, a już wieczorem na spokojnie na Mszę. to gdy jestem w domu. Gdy wyjeżdżam to już w ogóle cyrk, bo tam, gdzie zwykle jeżdżę, tej gazety nie ma nawet w kościele. A ja ją tak lubię (w ogóle lubię tygodniki opinii, to inna rzecz), że na rzęsach stanę, a gazetę mieć muszę. Internetowa wersja jest pełna dopiero... dzień przed wydaniem nowego numeru. Zresztą, ja nie mam czasu tyle siedzieć przy kompie, a gazetę w rulon zwinę, zabieram do dziecięcego pokoju i podczytuję, gdy syn układ jakieś klocki czy wchodzi w komitywę z naszym kotem. Tak czy siak, co tydzień na rzęsach staję, by gazetkę zdobyć. W kioskach już nawet o nią nie pytam, bo wiem, że jej nie ma.
Prasa drukarska


No i dziś wchodzę po dziecięce książeczki, a tu... zapomniałam, po co weszłam, bo tuz przed nosem zobaczyłam dwa nowiutkie, pachnące farbą drukarską jeszcze egzemplarze mojej gazetki. W ogóle lubię wygląd nowych gazet, bo ja, o ile książki oszczędzam (mąż czasem pyta, czy je w ogóle czytam, tak są moje książki niezniszczone), o tyle gazety zwijam, składam, pakuję do torby gdzieś w podróż i wyglądają one tragicznie po prostu).




No i wchodzę ja dziś do kiosku i... okazuje się, jak mówi sprzedawczyni, że dziś te gazety dostali pierwszy raz. Nie wiadomo dlaczego, bo ich nie zamawiali. Przysłali im dwa egzemplarze. Czasami wydawnictwa różne tak robią, sprawdzają, czy tytuł się sprzeda, ot tak, zamiast reklamy.
ja czym prędzej pognałam po teczkę, założyłam sobie w kiosku teczkę i co tydzień mi panie bedą gazetkę odkładać. Po leciałam w tej sprawie skwapliwie od razu, bo pomyślałam - jak dostały dziś pierwszy raz, pomyślą może, że na drugi tydzień zamawiać nie warto albo zamówią tylko jeden egzemplarz, a ja znów będę biegać, by go zdobyć. No. Tak więc zaklepałam sobie.
Wracam do domu i tak myślę....Niby drobnostka, a czuję się, jakbym dostała prezent. Jakby Pan Bóg o taką nawet drobnostkę sie zatroszczył....Jeden, jedyny kiosk w mojej okolicy z tym tytułem...


U was zaś nawet włosy na głowie wszystkiepoliczone. Dla tego nie bójcie się: jesteście ważniejsi niż wiele wróbli. Mt 6,24-34

Ja rozumiem, Bóg troszczy sie o nas, ale żeby myślał o czymś takim jak moja ulubiona gazeta - na to bym nie wpadła...

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz