24.11.09

Chrystus Król

Z niedzielnego kazania utkwiła mi w pamięci szczególnie jedna refleksja: Dziś Jezusa się nie skazuje na ukrzyżowanie. Dziś się mówi, że jest niedemokratyczny. Gdy w USA tłumaczy się młodzieży, na czym polega uroczystość Chrystusa Króla, młodzi otwierają oczy ze zdumienia, a potem oburzają się: jak to Król? Przecież to niedemokratyczne.



Władcę musi wybrać naród w głosowaniu. Co to za jakiś król samozwaniec?! Mnie,przyznam szczerze, to Królestwo przez duże K też nie przekonuje jakoś. Nie oburza, ale nie do końca tak do mnie dociera. Pewnie dlatego, że według ludzkich kategorii jest królestwem dziwnym. Z Królem w cierniowej koronie.

Kiedy Jezus żył na ziemi, nikt nie uważał Go za króla. Nikt też nie podejrzewał, że może być królem. On sam, gdy kilkakrotnie próbowano obwołać Go królem, nie zgodził się na to. Nigdy też za czasów swej publicznej działalności nie powiedział o sobie, że jest królem. Tak więc oskarżenie ze strony faryzeuszów, że Jezus czyni siebie królem, było równie kłamliwe jak wszystkie inne. Owszem, Jezus bardzo wiele mówił o Królestwie Bożym, ale zawsze podkreślał, że jest to zupełnie inne królestwo niż to, o którym myśleli Jego słuchacze. Kiedy zaś matka synów Zebedeusza prosiła, aby jej synów umieścił w swym królestwie po swej prawie i lewej stronie, odpowiedział jej bardzo ostro: „Nie wiecie, o co prosicie...” podkreślając po raz kolejny, że nawet Jego najbliżsi nie rozumieli natury Królestwa, które głosił. Tak zresztą jest i do dziś. Nikt nie zna natury tego Królestwa, jeśli go nie oświeci Duch Prawdy.

Jezus, owszem, wyznaje w końcu, że jest królem, ale czyni to w takiej chwili, że nikt już nie może mieć wątpliwości co do absolutnej odmienności jego Królestwa od wszystkich innych królestw. Dokonuje tego w najgorszym po ludzku momencie, wtedy, kiedy Jego sprawa jest już przegrana, a zguba postanowiona – w czasie procesu prowadzonego przez Piłata. W tamtych okolicznościach Jego wyznanie mogło być tylko przedmiotem kpin i szyderstwa i tak też się stało. Jezus nie zgodził się na to, aby Mu nałożono prawdziwą, złotą koronę królewską i dano do ręki złote berło, żeby Go odziano prawdziwym królewskim płaszczem purpurowym, ale przyjął bez protestu koronę z ciernia, trzcinę zamiast berła i strzęp czerwonego żołnierskiego płaszcza. Zamiast korony chwały, przyjął koronę hańby. Jest więc swoistym wyrazem niezrozumienia najgłębszych intencji naszego Pana zdejmowanie Mu korony cierniowej i nakładania korony ze złota, której On nigdy ani nie nosił, ani nie chciał, co więcej, przed którą się bronił. Jego korona z ciernia przemawia o wiele mocniej niż złoto, a żołnierski płaszcz nasiąknięty Jego krwią jest o niebo cenniejszy niż najszlachetniejsza purpura królewska. Takie oznaki swego Królestwa Pan sam sobie wybrał, choć jest nam to bardzo nie na rękę i kłóci się z naszym poczuciem godności i estetyki. Chętnie uczcilibyśmy Go, jak tamci, co Go chcieli obwołać królem, wspaniałymi znakami ziemskiego panowania. Czynimy to nawet, ale musimy być tu bardzo ostrożni.

ks. Stanisław Łucarz SJ



Ale jest coś jeszcze. Jeszcze jeden problem. Może kilka wieków było łatwiej. Dziś nie wiemy z osobistego doświadczenia, kim jest król i czym jest królestwo. Owszem, mamy w Europie monarchie, ale w jednej z nich jest na przykład tak, że król może odczytać tylko to, co mu napisze i zatwierdzi premier. Dziś już nie widać sensowności, potrzeby monarchii. Tak trudno w dobie demokracji zrozumieć sens, pozytywny sens królestwa. Z kazania, które wspomniałam na początku, wyłania się jeszcze jedna myśl-gdyby w Kościele obchodzono uroczystość Chrystusa Prezydenta, cieszyłaby się dużo większym zrozumieniem i poparciem. Ale Chrystus Król? Takie to niemodne, staroświeckie. A tymczasem On powiedział na pytanie Piłata: Tak. Jestem Królem. Prosto z mostu. TAK. Żeby to niezrozumiałe królestwo jakoś oswoić, człowiek radzi sobie z nim jak może. Widzę po sobie, jak nieświadomie sprowadzam Jezusowe bycie Królem do jakiejś metafory, do tego, że ma być Królem w moim życiu, w moim sercu. Kimś na kształt mojego prywatnego Boga. Ale tu Kościół jest nieubłagany. Mówi wyraźnie. Uroczystość Jezusa Chrystusa Króla Wszechświata. Od biedy jestem jeszcze w stanie sobie wyobrazić czyjeś bycie królem w jakimś państwie. Ale król Europy czy świata? A wszechświata? No dobra. Wiem, że to Jego dziełem są gwiazdy itd itp, ale żeby od razu Król? Tak absolutnie wszystkiego? I tak sobie myślę- dlaczego martwię się o tyle głupot, skoro Król wszechświata chce być i ze mną i we mnie, pozwalać mi przyjmować się w Komunii. W głowie mi się nie mieści, że Król Wszechświata może kochać każdego z nas tak z osobna jakby był jedyny na świecie albo we wszechświecie. A jednak... W głowie mi się nie mieści Król. I to taki Król. Stąd pewnie i łatwo uciec. Sprowadzić Go do takiego0króla z bajki. Trudno jest być dzieckiem z królewskiego rodu. I to takiego rodu. I na koniec jeszcze fragment innych rozważań. Był sobie kiedyś człowiek, który bardzo chciał być Bogiem. Wreszcie Bóg się zgodził i nowi: dobrze, na dwa dni bądź Bogiem. Potrafisz wszystko. Możesz robić z tego użytek przez ten czas. Facet szczęśliwy umówił się z kobietą. By było bardziej romantycznie, przybliżył księżyc. Potem jeszcze trochę i trochę. Tak, by był większy. W końcu kobieta wychodzi na balkon, zachwycona, zakochana, cudna atmosfera. Facet odprowadza kobietę do domu przy tym świetle księżyca. Potem idzie spać. Wstaje rano, włącza telewizor. Na każdym kanale w serwisie informacyjnym w kółko jedną wieść- ogromne powodzie zalały 3/4 drugiej półkuli. Przypływy spowodowane działaniem księżyca. Facet myśli: no ale narobiłem. A tak chciałem dobrze. Pozwólmy Bogu być Bogiem. Królem. Wydaje nam się że sami byśmy zorganizowali świat lepiej. Oho, pewnie byśmy narozrabiali bardziej niż ten facet. W końcu każdy z nas chciałby być Bogiem, prawda?